Stado [z cyklu: "Nowa bajka"]
To był ciepły, letni dzień, a mocno grzejące słońce tylko utwierdzało wszystkich chodzących po ulicach ludzi w przekonaniu, że nie należy się spieszyć i niczym przejmować, bo oto właśnie nastał czas letniego wypoczynku. Może tylko młodzi poświęcali więcej czasu na bardziej aktywne działania, ale to też tylko w sferze towarzyskiej. Dla dwojga staruszków życie toczyło się tak samo, bez względu na porę roku. Jedynie w zimę nie siadali na ławce i karmili gołębie znacznie krócej niż takiego dnia jak ten, w którym zacienione miejsce pod drzewem było idealne na chwilę odpoczynku. I tak jak codziennie, starsze małżeństwo wygodnie rozłożyło się na swej ulubionej ławeczce i zaczęło rzucać wcześniej przygotowane kawałki pieczywa, ziaren i innych drobiazgów na chodnik. - Jest! Jest Puszek! - zawołała starsza kobieta na widok dużego, pięknego, pierzastego, lekko nawet otyłego gołębia. - O widzę, widzę - powiedział mąż z zaaferowaniem, rzucając coraz to szybciej - i lecą już inne. Faktycznie, oprócz puszka przyleciało parę innych gołębi i choć nie były tak piękne jak on, i tak wyglądały wspaniale. O każdy z nowych kawałków pieczywa, który spadał na chodnik toczyła się swoista wojna, ale tylko dlatego, że Puszek na nią pozwalał, bo gdy tylko miał ochotę na jakiś smakowity kąsek rozpędzał bez ogródek całą resztę, a ta z respektem cofała się przed nim, jak gdyby uznając jego wyższość, jego niepodważalne prawo do rządów i do tego co najlepsze. Wkrótce także inne ptaki zaczęły zbliżać się do karmiącej je pary. Przyleciały słabsze gołębie i wróble, które trzymały się zdecydowanie na uboczu. Taktyka zdobywania pożywienia tych drugich polegała na ich szybkości i zwinności; gdy tylko zobaczyły coś mniejszego, na przykład ziarenko, przemykały szybko i uciekały ze zdobyczą w dzióbku, nim któryś z większych ptaków zdołał zareagować. Puszek i jego kompania wciąż jadła i jadła. W koło gromadziło się coraz więcej innych gołębi; jedne z nich były ospałe, inne wolały nie decydować się na udział w sporze i czekały aż uczta zakończy się i będą mogły swobodnie żerować wśród tego co zostało. Pośród tych ptaków był jeden stary gołąb, który ledwo doczłapał na miejsce karmienia. Był wyliniały i chory, jedno z jego skrzydeł miał poważnie przetrącone, kiedy tylko się ruszył, wypadało mu kolejne piórko. Chory i głodny, o wiele szczuplejszy od reszty stał na uboczu i czekał, podczas gdy reszta stada, z Puszkiem na czele obżerała się wciąż i bez przerwy. Starszy pan, zmęczony już rzucaniem, chybił pewnego razu i fragment bułki poleciał w bok, kawałek dosłownie od starego, łysego gołębia. - Nie rzucaj tym brzydkim, nie rzucaj - powiedziała do męża kobieta i znów rzuciła kawałek pieczywa w kierunku Puszka i innych pięknych gołębi. W tym czasie stary ptak, postanowił skorzystać z okazji jaka mu się nadarzyła i w paru małych, niepewnych podskokach zbliżył się do bułki. Tyle tylko trzeba było Puszkowi i reszcie jego towarzyszy - zerwały się i w pogoni za jedzeniem naskoczyły na starego ptaka i oddzieliły go od bułki, którą pochłonął sam Puszek. Stary gołąb został mocno poturbowany, jeden z silnych, dobrze odżywionych osobników do końca już przetrącił mu skrzydło, inne przewróciły go i dziobały; sam herszt bandy dumnie doskoczył do leżącego i na odchodnym dziobnął go w głowę, dotkliwie raniąc starego ptaka. Po chwili elita stada gołębi powróciła do jedzenia tego, co zostało im zaraz przed ławką, odganiając wróble i inne mniejsze ptaki. Starsze małżeństwo odchodziło już: - Papa Puszku, wrócimy jutro! Stary, łysy gołąb leżał teraz sam na chodniku i nie miał sił, by się podnieść. Chwilę potem zamknął swe ptasie oczy a jego skrzydła rozłożyły się bezwładnym ruchem.