WYZNANIE c.d.

Autor: wolfhorse
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

 

Aktorka próbuje porządkować scenę. Podnosi stół, zbiera to, co na nim było. Podnosi fotografie. Jedną z nich zatrzymuje w ręku na dłużej. Przygląda się jej.

 

Kaziunia. Drobna, wychudzona pojawiła się przed drzwiami naszego sierocińca zimą, jakby zawieja przywiała ją nie wiadomo skąd. Wiadomo tylko, ze gdzieś z daleka, że straciła gdzieś rodziców, że tam, daleko, daleko zmarła jej babka, i że z tego daleka szła w mrozie, okutana w stare szmaty, bita, okradana z co bardziej przydatnych łachmanów, pewna bezpieczeństwa jedynie wtedy, kiedy udało jej się, ukradłszy coś do jedzenia, wejść do pustego wagonu w pociągu, który niósł ją dalej i dalej. Dokąd? Nie wiedziała i nie było jej to do niczego potrzebne. Byle jak najdalej od złych ludzi, bo ludzie dla niej byli przeważnie źli. I jechała w tych pustych, bydlęcych wagonach wojennych eszelonów aż do momentu, gdy głód zmuszał ją do opuszczenia tego bezpiecznego schronienia, tylko na czas, który potrzebny, by wyżebrać lub ukraść coś do zjedzenia. To niewyobrażalne, że tyle było sprytu, siły woli, chęci przeżycia za wszelką cenę w tej małej pięcioletniej dziewczynce. Jak dojrzały był Józek, sześcioletnia głowa czteroosobowej rodziny Czynczyków? Jakim autorytetem cieszył się wśród młodszego rodzeństwa, jak sprytnie i zapobiegliwie gromadził zapasy chleba, by w przyszłości nie zagroził im głód. Jak szybko z dzieciństwa przeszli w dorosłość Bobiś, Terenia, Tadeusz, Duży Józek – którego pamiętałam jeszcze sprzed wojny, jako zawadiackiego małego gazeciarza i jeszcze dwie setki innych dzieciaków, które udało się nam zgromadzić. Wobec problemów, z którymi te ledwo odrośnięte od ziemi dzieciaczki musiały się zmagać, jakże śmieszne i nieważne wydały mi się wtedy te wszystkie nasze, przedwojenne sprawy, ludzi przecież dorosłych. I te sprawy dobre i te złe. Popularność, sukcesy zawodowe i zawodowe zawiści, udane i klęską kończące się romanse, wszystko to wydało mi się tak miałkie i takie zupełnie bez znaczenia. Jak karykaturalnie żałosną i żałośnie tragiczną była wobec tego kataklizmu, przez który przechodziliśmy, ta wczorajsza śmierć mojego lekarza? Kiedy ludzie setkami tysięcy codziennie giną od kul, lub umierają z głodu i wycieńczenia, życie ludzkie staje się tanie jak barszcz. Dlatego drogi doktorze B., przedobry, przeopiekuńczy doktorze, nie po tobie płakałam tej nocy. Płakałam nad moim życiem, które dobiega kresu. Życie, w którym wojna odebrała sens i wartość wszystkiemu, co robiłam przez dwadzieścia poprzedzających ją lat, co kochałam i czemu poświęcałam wszystkie swoje siły i zdolności. Życie, któremu nowy sens nadała podjęta przeze mnie misja ratowania tych kilkuset dzieciaków przed niechybną śmiercią. Misja, którą musiałam porzucić dla dobra tych dzieci. Chora na gruźlicę, zamiast im być pomocna, stawałam się dla nich, dla ich osłabionych organizmów wielkim, może nawet śmiertelnym zagrożeniem. Czy są one na tyle dorosłe, na tyle dojrzałe, że nie potraktują mojego wyjazdu, jak dezercji, czy kiedyś mnie zrozumieją? A może pomyślą, ze zostawiłam je dla tego przystojnego marynarza, z którym widywano mnie w Bombaju?

No właśnie Bombaj. Kres naszej podróży do Indii. Ledwie rozlokowaliśmy się w naszym ośrodku, zawiadomiono nas, że odwiedzić nas mają oficerowie z dowództwa polskiego parowca Kościuszko, który zawinął do hinduskiego portu.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
wolfhorse
Użytkownik - wolfhorse

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2018-06-01 12:41:34