Wranglery, cz.2/2
cd.
Sprzedawczynie zachowywały niezmącony spokój, nie okazały nawet grymasu na twarzy. Spokojnie odmierzały metry materiałów, zniecierpliwienie nie miało do nich dostępu, co było dla mnie rzadko oglądanym zjawiskiem. Widocznie obsługiwanie „dewizowców” wymuszało też całkiem inne podejście do klienta, znane mi dotąd tylko z zachodnich filmów. Tu klient był panem. Klient, a nie sprzedawca. Sprzedawca był panem w zwykłych sklepach sprzedających za rodzime złotówki, w dewizowych natomiast był usłużny wobec kupujących. I niech mi ktoś powie, że wygląd kawałka papierka zwanego banknotem nie może wpływać na zachowanie ludzi. Nie potrzeba dziesiątek lat nauczania i wychowania, wystarczy pokazać zielony kolor banknotu z „Waszyngtonem” zamiast czerwonej stówki z „Waryńskim” i od razu gburowaty sprzedawca staje się usłużny i przymilny. Jakie to proste!
Przestałem rozmyślać o wpływie „papierków” na zachowanie personelu sklepowego, gdyż zbliżał się kulminacyjny moment ulicznego teatru. Trzy paniusie zamówiły już wszystko co chciały, dostały kwity z wypisanymi kwotami do zapłaty i zostały skierowane do kasy, umieszczonej z boku sali sklepowej. Podeszły szybko małym truchtem, jakby się bały, że zaraz zmienią ceny na wyższe i każą im dopłacić, że stracą taką okazję. Pierwsza z nich podała kwitek i wyciągnęła z torby portmonetkę. Wyjęła z niej zwitek polskich banknotów, odliczyła i podała kasjerce. Ta spojrzała na kobietę zdziwiona:
– To są polskie pieniądze.
– A jakie majom być?
– Tu jest przecież Pewex, proszę pani.
– No to co? Sklep to sklep. Mnie nazwy nie interesujom. Płace piniendzmi.
– Ale u nas płaci się innymi pieniędzmi, zachodnimi Mogą być dolary, marki zachodnie, funty szterlingi. Tam wisi tablica…
– Co mi tu paniusia gada?! Som ceny przy materiałach? Som! To tak płace!