Wranglery, cz.2/2
– Pani Basiu, proszę anulować te paragony. A panie niech lepiej wpierw pomyślą i spytają się klienta, jak hurtowo chce kupować. Nie chcę mieć więcej takich zdarzeń.
To ostatnie powiedział do ekspedientek za ladą sklepową, z wyraźną groźbą w głosie. Te, pobladłe, gorliwie potaknęły głowami. Widocznie praca w Pewexie przynosiła dodatkowe profity, podobnie jak w sklepie mięsnym, wedlowskim, meblowym czy z przemysłowymi „artykułami gospodarstwa domowego”, popularnie zwanym AGD. Nie chciały jej stracić, mimo że roboty w Polsce nie brakowało. Ale praca pracy nierówna…
Przedstawienie się skończyło. Zabrałem się za przymierzanie dżinsów – spokojnie, bez pośpiechu, jak prawdziwy dewizowy gość. Nie to co w normalnych sklepach, gdzie płaciłem zwykłymi złotówkami. Przecież byłem posiadaczem prawdziwych pieniędzy. Pytałem o radę miłe i usłużne ekspedientki, oglądałem w lustrze… wreszcie wybrałem. Z Pewexu wyszedłem z już wciągniętymi na pośladki pięknymi wranglerami, mieniącymi się błękitną barwą indygo. Uboższy byłem o całe osiem dolarów, za to bogatszy w zachodnie dżinsy, na które naprawdę ciężko zapracowałem. Rozpierała mnie duma. Niech wszyscy widzą, żem gość!
Przez wakacyjny sierpień paradowałem w dżinsach w każdy chłodniejszy dzień. W nowym roku szkolnym miałem już w czym pokazać się w szkole. Oprócz pierwszego września, kiedy obowiązywał bardziej uroczysty strój, w kolejne dni nie musiałem już wstydzić się tego, co wciągałem codziennie rano, aby przykryć chude jeszcze nogi. Jak mało potrzeba młodemu człowiekowi do szczęścia i bardziej różowego spoglądania na życie!
Wranglery długo mi służyły jako podstawowe spodnie do noszenia. Dbałem o nie. Moda na natychmiastowe mechaniczne „docieranie” ich na kolanach po zakupie, tak aby nowe dżinsy wyglądały na już znoszone, miała nadejść dopiero za kilka lat.