Wódz i szaman

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

– Dziś wieczorem w chacie wodza odbędzie się twoja inicjacja. Będziesz miał prawa do koszki, chyba, że okażesz się bęcwał i łakcuber, wtedy ani babsztyli, ani nawet starych raszpli nie wolno będzie ci bałamucić – dodaje szaman.

Nie chcę żadnej inicjacji ani koszki.

– Coś się tak zaciął? Nie wykręcaj się, tylko przyjdź. Dowiesz się, w co żeś wdepnął – śmieje się wódz.

Chcę powiedzieć, że mam dużo pracy, ale pani Iza mnie ubiega.

– Proszę się nie bać i przyjść, nie będzie pan żałował.

– Postaram się.

Towarzystwo milknie. Szaman spogląda na wodza z ironią.

– Postara się – mówi. – Ty musisz być, riebionek, bez ciebie nie będzie imprezy, rozumiesz to?

Chyba nie mam wyjścia.

– Ok, no to będę na pewno. Coś mam zabrać, jakoś się przygotować?

– Zabierz tylko dupę w troki – mówi wódz.

Śmieją się ze mnie, machają na pożegnanie i odchodzą. Niezła heca, nie ma co.


***


Nie mogłem się już skupić na robocie po tej wizycie. Coś tu nie gra. Dziwne, że przyjęli mnie tak miło. Pofatygowali się spory kawałek. Niemożliwe, że tak po prostu z życzliwości przyszli mnie przywitać.

‘My tu dbamy o siebie jak kochająca rodzina.’ - ciągle słyszę słowa sołtysowej.

Dziwne to było. Mimo że było zabawnie, to niezłe świry.

Jak dbają? Tak po prostu, o obcych? O wszystkich w wiosce? Wszyscy są tacy?

Nie, coś tu nie gra. Ludzie się tak nie zachowują. W mieście to nie do pomyślenia. Nie śmiałbym pożyczyć od sąsiada z naprzeciwka szklanki cukru, a co dopiero zdobyć się na taki wysiłek, żeby przywitać nowo wprowadzonego i jeszcze tyle ofiarować.

Nie wiem, o co im chodzi, ale postarali się. Z koszyka wyciągnąłem swojskie kiełbasy i wędliny, prawdziwy chleb, smalec ze skwarkami, mleko, jajka i zakapslowaną flaszkę z wodą ognistą, czyli bimbrem. Spróbowałem chleba i wędlin. W życiu nie jadłem takich pyszności. Jestem pewien, że jeśli nie wypiję mleka, to się zsiądzie. Wieki nie piłem zsiadłego mleka. Bimbru na razie nie ruszam, boję się oślepnąć, jak powiedział szaman.

Dzwoniłem do kolegi, pochwalić się i zapytać, czy wie coś o takich wiejskich powitaniach nowych osadników, ale pierwsze słyszy. W sumie skąd ma wiedzieć, jest takim samym mieszczuchem jak ja. Powiedział, żebym lepiej uważał, bo to może być podstęp, mogą czegoś ode mnie chcieć. Nie ma nic za darmo. Może kiedyś się tak robiło, że witali ludzi i obdarowywali, może przed wojną, ale dzisiaj?

A może nie tylko wyniosłem się na wieś, ale jeszcze przeniosłem w czasie? To ci heca.


Nabrałem ochoty, żeby zwiedzić wieś, rozejrzę się. Oddam przy okazji koszyk. Jestem już pod domem wodza, pełen wątpliwości i obaw. Dwa psy zaczęły ujadać jeszcze zanim nacisnąłem dzwonek na płocie. Czekam. Nic nie wydaje się dziwne. Zwykłe, wiejskie obejście. Fajna jest duża wiata na podwórzu, a pod jej dachem gruby dębowy stół i ławy. Wyobrażam sobie, jaką ekstra można by tu zrobić biesiadę. Obok stoi bujana ławka z bali, a przed nią palenisko i trójnóg z rusztem.

– Kogo tam?!

Nikogo nie widzę i nie rozpoznaję głosu, jest damski i młody.

– Dzień dobry, Szymon Górski, sąsiad! – odpowiadam. – Do pani Izabeli albo pana Stefana.

– Prosi o audiencję u wodza? – pyta głos.

– Może być u żony wodza. Koszyk chcę oddać.

– A co w koszyku?

Kurczę, oczekiwali czegoś? Będę sobie robił żarty jak oni.

– Czyste, świeżutkie powietrze – odpowiadam.

– A ile masz pan tego powietrza?

– Pełen koszyk, aż się wylewa.

Najpopularniejsze opowiadania

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04