Wódz i szaman
– Hołk! – czarny facet unosi dłoń.
– Hołk! – łysy tak samo.
Co oni, Indianie?
Zbili mnie z tropu.
– Cicho, gamonie – kobieta gani z uśmiechem. – Witamy pana w naszej wiosce. Jestem Izabela Ryśkowska, to mój mąż Stefan Ryśkowski, nasz…
– Wódz! – wtrąca Stefan.
– Muktada Sadar! – dorzuca łysy facet.
– ...sołtys – poprawia pani Izabela. – A to nasz miejscowy…
– Szaman! – wtrąca łysy facet.
– Machawik! – odgryza się wódz. – Obesraniec – dodaje ciszej.
– ...miejscowy działacz społeczny, pan Edward Kołodziej – mówi kobieta. – Ciekawi byliśmy, kto taki się do nas sprowadził.
Myślę o tabliczce na ganku domu sołtysa. Patrzą na mnie i czekają.
– A tak, Szymon Górski – przedstawiam się. – Architekt, grafik i samotny wędrowiec.
– Dawaj pan, grabę trzeba przybić – mówi sołtys i podchodzi.
Przybijamy. Mam wrażenie, jakbym dłoń wsadził w imadło. Podchodzi szaman i z moją biedną, nieskażoną fizyczną pracą dłonią robi to samo.
– Bardzo mi miło – mówię prawie przez łzy.
– Ułełełe, ajajajajaj! – wybucha szaman i zaczyna podskakiwać.
Też podskoczyłem, tak mnie zaskoczył. Brzmi to jak indiański śpiew.
To wariaci – myślę i zaczynam się śmiać.
– Edek, zamknijże się – gani kobieta.
– Trzeba odczynić chałupę Fiorella – mówi szaman.
Pierwszy raz widzę, żeby ktoś w taki sposób rozluźnił atmosferę. Coś pięknego. Już kompletnie nic nie jest we mnie napięte.
– Teraz będzie ci się mieszkało dobrze, riebionek – dodaje pan Edek.
Riebionek?
– To się okaże – mówi wódz. – On często myli kroki. Raz tańczył na deszcz, a przyszła susza. Innym razem, żeby Krużykowej przeszło lumbago, a dostała półpaśca.
– Każdemu się zdarza pomylić – mówi szaman.
– Jak coś będzie nie tak, przyjdź zaraz. Ale wtedy już lepiej, żeby nie tańczył, bo jeszcze pogorszy sprawę.
– Niech pan się nie przejmuje tymi starymi zbukami, ze wszystkiego sobie robią żarty. Proszę, to dla pana, na przywitanie, nasze miejscowe specjały.
Sołtys stawia koszyk na werandzie.
– Dziękuję państwu, nie trzeba było, bardzo dziękuję.
– Tylko ostrożnie z wodą ognistą, żebyś nie oślepł, riebionek, dawkuj ostrożnie.
– Racja, zobacz jaki po niej Machawik durnowaty – mówi wódz.
– Ty, Muktada Sadar, durnowaty ty! - szaman macha na niego ręką, zaczyna zawodzić, podskakiwać i kręcić się w kółko. – Ajajajajaj, ojojojojoj! - Brzuch mu podskakuje jak piłka.
– Spokój! Durne chłopy – sołtysowa zaprowadza porządek. – No to na zdrowie panu, przy okazji proszę oddać koszyk.
– Tak, oczywiście. Naprawdę, nie trzeba było – powtarzam.
– Jakby pan czegoś potrzebował, pomocy na przykład, to proszę dawać znać. My tu dbamy o siebie nawzajem, jak kochająca rodzina – mówi pani Iza.
Uśmiecham się rzadko. Nie jestem do czegoś takiego przyzwyczajony i dziwnie to zabrzmiało.
– Tylko nie zabieraj się za nasze koszki, riebionek. Nie wiemy jeszcze, coś ty za jeden. Możesz na razie stare raszple adorować co najwyżej – mówi szaman.
– Jasne – odpowiadam, choć nie mam pojęcia, co to ‘koszki’, pewnie młode kobiety.