W kręgu śmierci
– Bronek, pobudka, wstawaj, pijaku.
Śpiący mężczyzna praktycznie nie zareagował. Kopnęłam go w bok z całej siły. Obudził się zdezorientowany i zaczął coś mamrotać.
– Co się stało? Co się dzieje?
– Nic, maturę zdałam, musisz to opić – powiedziałam, stawiając szklankę metanolu na nocnej szafce przed na wpół przytomnym Bronkiem.
– To dobrze, córeczko, że zdałaś, ale ja już nie mogę pić. Innym razem opijemy.
Znowu dostał kopniaka. Tym razem poczuł, bo usiadł i przetarł oczy.
– Pij, wujek, za moją maturę – powiedziałam zdecydowanym tonem. Bronek wychylił szklankę jednym łykiem i otarł twarz dłonią. Nalałam mu drugą, mówiąc:
– A teraz strzemiennego.
– Jak to strzemiennego?
– A tak to, wyjeżdżam. Pij.
– Dokąd wyjeżdżasz? – zapytał, wypijając kolejną porcję alkoholu.
– Do Londynu – odpowiedziałam, nalewając kolejną porcję metanolu do naczynia. – Na drugą nóżkę, wujek.
Bronek wypił kolejną szklankę, przetarł oczy i zapytał z wyrazem zakłopotania na twarzy.
– A kto się teraz mną zajmie?
Spojrzałam mu głęboko w oczy. Nie widziałam na razie żadnych objawów zatrucia. Wyglądał zupełnie normalnie. To znaczy uchlany jak świnia, ale żywy.
– Wujek, widzisz mnie?
– Jesteś taka piękna, zupełnie jak mama.
Bez słowa nalałam jeszcze jedną szklankę, którą wypił duszkiem. Butelka była pusta, a on ciągle żył. Spojrzałam na zegarek. Mój czas się kończył. Musiałam powoli zbierać się do wyjścia.
– Wujek, słabo wyglądasz. Dam ci jakąś tabletkę
– Dobrze, córeczko. Rzeczywiście, jakoś mi słabo.
Pobiegłam do łazienki. W szafce koło lustra znalazłam pół opakowania paracetamolu. Były tylko cztery tabletki. „Musi wystarczyć” – pomyślałam. Kiedy wróciłam, on znowu leżał na wersalce i chrapał. Nie było nic do popicia, pobiegłam więc do kuchni po wodę.
– Wujek, wstawaj, mam te tabletki. Weź cztery, bo kiepsko wyglądasz.
Mężczyzna łyknął posłusznie paracetamol, popijając go wodą, potem padł na tapczan i zachrapał głośno.
Pozostało mi tylko modlić się, by tabletki zadziałały. Już nic więcej nie miałam czasu zrobić. Wychodząc z domu, zgasiłam światło, mówiąc do siebie samej pod nosem:
– Jemu już światło nie będzie potrzebne. Żegnaj, Bronek.
*
Co mogła robić sama w Londynie dziewiętnastolatka z Polski? Praktycznie wszystko, ale ja zostałam sprzątaczką. Moja mop-mama dała mi na początek kilka adresów i godziny, w których miałam odwiedzać mieszkania i sprzątać. Praca nie była specjalnie ciężka. Najtrudniejsze było odnalezienie właściwego adresu. Od klientów otrzymywałam klucze do mieszkań i sprzątałam bez jakiegokolwiek nadzoru. Zazwyczaj nie przemęczałam się w pracy, bo trafiały mi się czyste miejsca. W dodatku miałam kilka swoich tricków, dzięki którym wszyscy byli ze mnie zadowoleni. Zawsze kierowałam rurkę odkurzacza tylko za drzwiami od pokoi, tam, gdzie na ogół przezorne gospodynie sprawdzały. Polerowałam w zasadzie tylko krany i inne połyskujące powierzchnie, na których widać było brud, rozkładałam w różnych miejscach zapachowe chusteczki higieniczne i tyle. Dwugodzinne porządki zajmowały mi dziesięć minut. Potem oglądałam telewizję, podjadałam z lodówki albo kąpałam się w pięknych łazienkach w domach ludzi, dla których pracowałam.