W kręgu śmierci
Tylko jeden klient był zupełnie inny. Mieszkający w znajdującej się trochę na uboczu dzielnicy Blackheath stary angielski gentleman wyglądał na mniej więcej siedemdziesiątkę. Mieszkał sam w wielkim wiktoriańskim domu. Wysoka na dwa piętra, strzelista nieruchomość stała ostatnia w szeregu podobnych. Otoczony trochę zaniedbanym ogrodem dom wyglądał jak neogotycki zamek. Mur wokół posesji obrośnięty był dzikim bluszczem, a stalowa furtka wejściowa skrzypiała przy otwieraniu. Zapukałam do czarnych, masywnych drzwi, które po chwili otworzył wysoki, elegancko ubrany w jasne, kremowe spodnie i granatową marynarkę klubową ze złotymi guzikami staruszek.
– Dzień dobry, przyszłam u pana posprzątać.
– Jak się masz? – zapytał kurtuazyjnie właściciel domu.
– Dobrze, od czego mam zacząć?
– Zacznij od początku – zażartował i zaproponował, bym rozpoczęła pracę od wypicia herbaty i chwili rozmowy z nim.
Zgodziłam się ze zdziwieniem, bo na ogół klienci w pośpiechu mówili mi w trzech słowach, co mam zrobić, po czym zostawiali klucze i wychodzili. Nikt wcześniej nie proponował mi herbaty. Weszliśmy do sklepionego wysokim sufitem salonu z kominkiem. Pomimo że na zewnątrz było bardzo ciepło, w domu panował przyjemny chłód, a w kominku palił się ogień. Wnętrze domu, także utrzymane w neogotyckim stylu, przypominało muzeum.
– To może ja zaparzę herbatę? – zaproponowałam usłużnie.
– Nie, dzisiaj jeszcze jesteś moim gościem. Poza tym nikt nie zaparzy herbaty tak dobrze jak prawdziwy Anglik.
Uśmiechnęłam się zmieszana i usiadłam w salonie w starym, wykonanym z wiśniowej skóry fotelu. Rozglądałam się z zaciekawieniem po pomieszczeniu. W całym domu było mnóstwo różnych bibelotów: porcelanowych figurek, starych sepiowych fotografii w złoconych ramkach, szkatułek, starych książek i gazet poukładanych jedne na drugich. Pomimo pewnego chaosu w domu było czysto. Nie było widać brudu ani nawet kurzu.
– Ma pan bardzo ładny dom.
– Jego najlepsze lata niestety już minęły – odpowiedział mężczyzna i po chwili pojawił się w salonie, niosąc tacę, na której były dwie filiżanki z przepięknej, ręcznie malowanej porcelany, cukierniczka ze złotą łyżeczką i dwa porcelanowe czajniczki.
– Przepraszam, że to trwało tak długo, ale ja zawsze przywiązuję bardzo wielką wagę do sposobu, w jaki przygotowywana jest herbata. To nasza narodowa tradycja. Zalewam listki herbaty gorącą, ale nie wrzącą wodą do połowy czajniczka i odstawiam na pięć minut. Potem dopiero dolewam wrzątku do pełna. Tak smakuje najlepiej.
Starszy pan podniósł mniejszy czajniczek i wlał do filiżanek mleko. Uśmiechnęłam się zakłopotana i uciekłam wzrokiem od jego pytającego spojrzenia. Nie pijam herbaty z mlekiem, ale byłam tak onieśmielona nienagannymi manierami i pewnym rodzajem wrodzonego dostojeństwa serwującego mi herbatę starszego dżentelmena, że nie śmiałam mu odmówić. Mężczyzna dolał do filiżanek z mlekiem bursztynowego płynu i podał mi napój wprost do rąk.
– Proszę, mów do mnie Christopher.
– Joasia, bardzo mi miło – dygnęłam w grzecznościowym ukłonie.
– Podoba ci się u mnie?
– Tak, proszę pana.
– Mieszkam w tym domu od urodzenia, a przedtem mieszkali tu moi rodzice i ich rodzice, czyli moi dziadkowie. Mogę powiedzieć, że ten dom jest w naszej rodzinie od zawsze. Niestety, już niedługo.
– Dlaczego? – zapytałam ze zdziwieniem.
– Bo historia mojej rodziny dobiega końca. Ja mam już dziewięćdziesiąt lat i nie mam potomka. Razem ze mną ród wygaśnie, a dom przejdzie w ręce Kościoła. Może uda mi się dostać za niego trochę lepsze miejsce w niebie – zażartował Christopher.