Uniwersum Metro 2033 - Stoyan
Ostatni raz spojrzał tęsknym wzrokiem za szybę klubu "Pod Terkoczącym Geigerem". Tańcząca na podeście kobieta w lateksowym stroju i masce przeciwgazowej typu MP-5, gięła się niczym bambus wokół rury od rusztowania. Czas zabrać się za jakieś zlecenie. Zaskoczył z peronu na torowisko. Przeszedł kilka metrów i po cichu wszedł w niepozorny zaułek obok drzwi do stacji kontrolnej. Do ściany dospawano tam pręty zbrojeniowe na kształt improwizowanej drabinki, która prowadziła ku górze, w ciemność. Poruszał się powoli w górę, cal po calu. Nie dlatego, że drabinka była licha. Miał na sobie wzmocniony egzoszkielet typu S-2, a to cholerstw lubi dużo ważyć. Krępuje ruchy, ale znakomicie sprawdza się podczas wymiany ognia, walki z mutantami i ma idealny system filtracyjno-regenerujący. Spacery po powierzchni to czysta przyjemność. W dodatku jest w kolorze czarno-czerwonym. Drabinka skończyła się w pomieszczeniu dla obsługi, gdzieś na powierzchni, w blaszanym kontenerze. Stoyan walnął kopniakiem w blaszane drzwi i wyszedł na zewnątrz. Zaciągnął się powietrzem przez maskę filtracyjną i spojrzał na ruiny starego kompleksu fabrycznego. Pod jego powierzchnią leżała kiedyś stacja rozładunkowa. Teraz znajduje się tam klub nocny, kilkanaście mieszkań i centrum łączności Robotników, którzy również patrolują okoliczne tereny. Stalker przeskoczył przez zrujnowane ogrodzenie poznaczone licznym śladami kłów, pazurów i ognia. Machnął na pożegnanie wartownikowi, który czujnie obserwując go z wieżyczki wartowniczej, zlustrował jego postać od stóp do głów za pomocą granatnika 6G30. Odmachał w odpowiedzi. Z zakładów prowadzi jedna jedyna szosa, "uralska dwójka" - tak potulnie stalkerzy nazywają kilkukilometrowy odcinek wąskiej szosy łączącej byłą fabrykę przetwórstwa miedzi z niewielką wsią. Można iść pieszo, ale mutanty i grupy bandyckie niezbyt lubią, gdy ktoś panoszy się po ich terenach. Dlatego najlepszym wyborem będzie... autobus. Stoyan przeszedł przez jezdnię na drugą stronę, gdzie pod zaimprowizowanym przystankiem autobusowym, a raczej pod stertą blachy giętej, siedziała już grupka samotników. Usiadł na ławce, wziął do ręki gazetę leżącą w pojemniku z napisem "Prasa" i założywszy nogę na nogę, rozpoczął lekturę. Oczywiście od rubryki "kupię, sprzedam, zabiję". Kilka lat temu paru facetów wpadło na pomysł, aby odtworzyć ducha podróży autobusem. Dorwali na jednej z dróg zepsuty wehikuł, wyremontowali go, wstawili nowy silnik, wyrwali niektóre siedzenia i powstawiali karabiny maszynowe, wstawili szyby pancerne, wzmocnili osie i opony. Koszt inwestycji oscylował w granicach dwóch trupów i kilkuset godzin pracy. Chodzą nawet słuchy, że wlekli arkusz blachy przeciwpancernej bandyckimi terenami przez pięć kilometrów. Aby w jakimś stopniu zrekompensować trudy przywracania do życia pojazdu, postanowili otworzyć firmę transportową na odcinku Baza wojskowa - Instytut Badawczy i przewozić ludzi oraz ładunki. Ceny był dość wygórowane i niewielu mogło sobie pozwolić na bilet, ale wraz z wprowadzeniem ulg dla byłych wojskowych, emerytów, rencistów, dzieci, wdów, sierot - liczba chętnych na przejażdżkę się zwiększyła. Podróżowali wszyscy: samotni stalkerzy, którzy cenili sobie bezpieczną przeprawę przez niegościnne tereny, samotne matki, które nie stać było na zakup karabinu, dzieci, które nigdy nie jechały autobusem czy w końcu wycieczki, organizowane przez szkoły w celu zwiedzania "nadziemnych zabytków oraz ciekawych okazów fauny i flory". Zza zakrętu na pełnym gazie wyjechał nagle autobus. Złożył gazetę. "Aż dziw bierze, że tego jeszcze nie rozkradli" - pomyślał stalker, patrząc na plik gazet leżących na ławce. Drukowaniem oraz kolportowaniem ich zajmowała się mała wioska na zachodzie, która postanowiła nie tylko informować okolicznych mieszkańców o tym, co się dzieje, ale także przekazywać wiedzę na temat "nowego świata". Dużą popularnością cieszyła się rubryka "W świecie roślin i zwierząt", gdzie co tydzień umieszczano nowo nazwane gatunki fauny i flory, ze szczegółowymi opisami.