Twinning Część 2
— Rozumiem…
— Chcę żebyś zostawił moją córkę w spokoju. Iwona dała mi jasno do zrozumienia, że nie chce mieć już z tobą nic wspólnego. A ja podzielam jej opinię!
Piotr Nowicki stał w bezruchu, wysłuchując tego wszystkiego. Mógł go teraz wyzywać i opluwać do woli, a dla niego nie miało to już żadnego znaczenia. Jego świat legł właśnie w gruzach.
— Krótko mówiąc masz się od niej trzymać z daleka! Rozumiesz?
— Tak. Doskonale rozumiem.
— Więc do roboty!
Nic dodać nic ująć — pomyślał, kiedy zamykał za sobą drzwi. Spojrzał na kolegów z pracy, którzy słysząc wcześniejsze krzyki z gabinetu teraz gapili się na niego. Jak jeden mąż patrzyli, jak wraca z powrotem do siebie w celu zabrania potrzebnych mu przedmiotów. Tylko jedna osoba nie zwróciła na to uwagi. Do zszokowanego i załamanego Piotra, siedzącego przy biurku podszedł jedyny prawdziwy przyjaciel, jakiego miał.
— Znów zebrałeś opieprz od starego?
Nowicki uniósł w górę swoje piwne oczy i spojrzał na przyjaciela. Przed nim stał Marek Bartosiewicz — jedyny człowiek, którego darzył zaufaniem i szacunkiem w tym wielkim przybytku miłości i wyrozumiałości. Teraz Marek spoglądał trochę zaniepokojony na Nowickiego, wycierając jednocześnie zaplamioną koszulę papierowym ręcznikiem.
— A tobie, co się stało? — spytał Piotr, gdy zauważył rozległą brązową plamę na jej powierzchni.
— To nic takiego — stwierdził Marek jeszcze mocniej pracując ręcznikiem. — Dopiero, co wróciłem z akcji.
— I jak było?
— Ty nawet nie wiesz, jakie masz szczęście pracując samemu.
— Kolejny żółtodziób?
— Żeby tylko! — odpowiedział Bartosiewicz, wyrzucając ręcznik do kosza. — Podobno przysyłają tu najlepszych ludzi, a w ciągu dwóch miesięcy zdążyłem oblać już trzech. Dwie godziny temu zabrałem na akcję ostatniego. Mieliśmy złapać klona pierwszej kategorii. Rutynowa procedura. Przygwoździliśmy kopię na dachu jednego z biurowców.
— No i?
— Wyobraź sobie, że mój nowy partner, który notabene w przeszłości pracował, jako nego-cjator w policji rozpoczął tą swoją żałosną gadkę, jakby miał przed sobą jakiegoś przestraszo-nego gówniarza, który ukradł z głupoty paczkę cukierków, a nie klona człowieka. I uświadomił ludzka kopię wierzącą święcie, że jest oryginałem, że tak nie jest. Facet nagle zrozumiał, kim tak naprawdę jest i popadł w obłęd.
Mężczyzna słuchając relacji kolegi zmarszczył brwi. Miał dość własnych problemów, ale on sam nieraz przeżywał podobne chwile. Znał doskonale procedurę. Pod żadnym pozorem nie wolno było klona wyprowadzić z przekonania, że nie jest prawdziwym człowiekiem. Tak należało postępować z klonami pierwszej kategorii. Odnaleźć obiekt i jak najszybciej go obezwładnić. Najlepiej na odległość i bez zbędnego gadania. Nigdy nie miałeś pewności, jaka bomba umysłowa mogła znajdować się w jego głowie.