Twinning Część 1
W momencie, gdy obudził się całkiem nagi, pokryty tylko nieznaną, paskudną mazią zauważył, że brak ubrania nie jest żadnym problemem. Zmienił jednak natychmiast zdanie, jak tylko wybiegł na zewnątrz. Jeszcze raz spojrzał na swoje odzienie. To zasugerowało mu pójście z powrotem do miejsca, z którego uciekł. Ta myśl sprawiła, że w swoim sercu poczuł otuchę. Pójdzie tam, uruchomi ponownie kapsułę i znowu zatopi się w ciepłym płynie. I zniknie w nicości, odnajdując spokój i ukojenie. Cóż za wspaniała perspektywa!
I nagle ni stąd, ni zowąd w jego umyśle odezwał się jeden, nieprzerwany rozkaz: IDŹ NA ZACHÓD! Złapał się za głowę. Nie mógł powstrzymać tego brzęczenia rozrywającego mu czaszkę. Na Boga! Miał już dość! Starał się zignorować przekaz ze wszystkich sił, rzucając do walki całą swoją wolę. Jednak przegrywał z własnym ciałem, tak jakby nie należało ono do niego, tylko do kogoś zupełnie obcego. Po jego policzkach zaczęły lecieć łzy. Przeklinając własną słabość w końcu się poddał. Idź na zachód! — usłyszał po raz ostatni.
— Dobrze! Pójdę na zachód! — powiedział na głos. — Pójdę na ten cholerny zachód!
Po tych słowach przekaz umilkł. Dzwonienie ustało i ponownie odzyskał kontrolę.
— Pójdę, gdzie chcesz! Tylko przestań! — wykrzyknął na koniec nieprzyzwyczajony do własnego głosu. Był on szorstki i brzmiał dla niego zupełnie obco.
Więc w końcu przemówił? To było pocieszające. Przynajmniej nie był niemową. Może jak pójdzie na zachód, tak jak rozkazuje mu tajemnicze wołanie to odnajdzie jakieś wskazówki dotyczące jego życia.
Wciągnął zimne powietrze do płuc. Ochłonąwszy nieco z emocji zaczął intensywnie myśleć. Krzykami i strachem do niczego niedojdzie. Postanowił iść dalej i dotrzeć do najbliższej drogi lub autostrady. Tam o ile się mu poszczęści złapie autostop i pojedzie na zachód. Może ten głos był czymś w rodzaju radaru? — zastanawiał się, kiedy ruszył przed siebie nawet się nie oglądając. Jeśli tak to wystarczy tylko kierować się jego wskazówkami.
Szedł stawiając kroki przed sobą uważając, żeby się nie potknąć. Chyba mieli jesień skoro kroczył po stertach rozkładających się liści. Dalej trzymał się ludzkich domostw, bojąc się teraz bardziej zabłądzenia niż wykrycia. Podświetlił tarczę zegarka. Było wpół do dwunastej wieczorem. Ciekawe czy należał on do niego? Chciałby żeby tak było. Ten zegarek, który nosił na nadgarstku stanowił cały jego dobytek.
Poruszający się przy skraju lasu mężczyzna nie mógł być pewny, kiedy uda się mu dojść do jakieś drogi. Dlatego próbował sobie przypomnieć każdy, najmniejszy nawet szczegół. Cofnął się wspomnieniami wstecz.
Zanim się obudził, pamiętał tylko tyle, że przeżywał coś w rodzaju snu. Błądził wewnątrz własnej podświadomości, która pomagała mu nie zgubić się w natłoku przeżyć i wydarzeń z przeszłości. Oglądał oszołomiony liczne przerywane obrazy, nieznane miejsca i anonimowe twarze śmiejące się do niego. Nie potrafił się w nich odnaleźć, ale to mu wcale nie przeszkadzało. Był tylko pewny, że wtedy w zbiorniku widział znajomych ludzi. Ale jak tylko otworzył oczy wszystkie obrazy znikły, a wraz z nimi utracił całą posiadaną wiedzę na swój temat. Zupełnie, jakby ktoś wyciągnął wtyczkę z kontaktu. Zachował w głowie tylko parę niejasnych scen ze swojego jak podejrzewał życia. Niestety widział je jak przez mgłę. Dźwięki cichły z każdą kolejną próbą ich przywołania. Bojąc się, że w końcu wszystko utraci, zaprzestał grzebać we własnych wspomnieniach.