Twinning Część 1
Złapał się za klatkę piersiową, gdy tylko tam dotarł. W płucach czuł ból z wysiłku. Bolały go również wszystkie mięśnie. Jeszcze tak szybko nie biegał. Może jestem sportowcem? — przeszło mu przez myśl, kiedy ujrzał zbliżające się reflektory. Należały one do półciężarówki. Nie zastanawiając się ani chwili wybiegł na środek, machając energicznie rękami w powietrzu pokazując, żeby się zatrzymać. Kierowca nie miał wyjścia i nacisnął hamulce, witając spoconego i zmęczonego mężczyznę trąbieniem klaksonu.
Dla zwykłego człowieka ten dźwięk wywoływał zazwyczaj negatywną reakcję, ale on poczuł nieukrywaną ulgę. Dla niego był to niezbity dowód, że inni go widzą i że jest prawdziwym człowiekiem. Podbiegł do przednich drzwi od strony pasażera i zastukał w szybę. Kierowca opuścił ją wyraźnie niezadowolony.
— Czego?
— Czy może mnie pan podwieźć do najbliższego miasta? — zapytał ledwo przełykając ślinę. Jeszcze nigdy nie rozmawiał z drugim człowiekiem.
— Masz jaja chłopcze wybiegać tak po ciemku przed jadącym samochodem. Szukasz śmierci?
— Wręcz przeciwnie. Zabłądziłem i nie wiem, gdzie jestem. Pomoże mi pan?
Gruby, łysy mężczyzna po pięćdziesiątce spojrzał podejrzliwie na autostopowicza. Wyglądał, jakby dopiero, co wstał z łóżka. A do tego te ubrania…
— Chłopie? Czy ty się chcesz przeziębić! — krzyknął na widok bluzy, którą miał na sobie. — Mamy początek listopada!
Ten spojrzał na siebie, po czym podniósł głowę i wzruszył tylko ramionami. Postanowił mówić prawdę.
— Mam tylko to.
Kierowca o nic już więcej nie pytał. Odtworzył drzwi i zaprosił go do środka.
— Wsiadaj pan.
— Bardzo dziękuję.
Osobnik z kapsuły usiadł na sąsiednim fotelu, zamykając za sobą drzwi. Jak miło było wreszcie siedzieć na czymś miękkim i wygodnym. Jego wybawiciel wrzucił pierwszy bieg i półciężarówka ruszyła. Za nimi, z tyłu inni kierowcy trąbili zawzięcie z dezaprobaty.
— Przecież jadę! — zirytował się starszy mężczyzna spoglądając w boczne lusterko.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Autostopowicz był nieco onieśmielony obecnością drugiej osoby. Niezręczną ciszę przerwał właściciel pojazdu.
— Dokąd chcesz jechać?
— A dokąd pan jedzie?
— Do Wrocławia.
Pasażer nic nie odpowiedział, wsłuchując się w samego siebie. Nie słyszał w głowie żadnego brzęczenia, czy też tajemniczego głosu nakazującego mu zawrócić. Kierujący nie dostawszy odpowiedzi ponowił pytanie.
— Panie? Dokąd pan jedzie? Bo dalej niż do Wrocławia pana nie zawiozę.
Człowiek, do którego skierowane było to pytanie uśmiechnął się tylko, patrząc na towarzysza podróży. Uznając to za dobry znak odpowiedział: