Trzy Rzeźby
Ponad trzy metry nad ziemią, na codzień pogodny Czaruś pełzł po poziomej gałęzi z miną godną żałobnika po czterdziestu ośmiu kotach stojącego na drodze wariata z naładowaną wiertarką w ręku. Strach uciekał mu ze wszystkich porów skóry zdobiąc czoło, mało strugami potu. Aby zwalczyć strach, myślał o wszystkich przyjemnych rzeczach, które go spotkają po powrocie do domu.
-Smurfy i kakałko, smurfy i kakałko, smurfy i kakałko...
-Co mówisz?!
-Nucę sobie!
Uznał, że koledzy uznają go za bardzo odważnego, skoro w takiej sytuacji pozwolił sobię na beztroskie nucenie. Jednakże każdy kto kiedykolwiek oglądał bajkę o niebieskich ludzikach w uciesznych czapeczkach, poznał tę melodię znaną jako „Le marche des schtroumpfs”. Czaruś już miał owy owoc na wyciągnięcie ręki, gdy zauważył że jego gałąź niebezpiecznie zgina się ku dołowi. Nie spanikował jednak. Jednym ruchem, cudem odklejonej od drzewa ręki chwycił lekko fermentujący owocek i niewiele się zastanawiając włożył go sobie do buzi. Podczas powrotu zaczął się gorączkowo zastanawiać czy nie narobił w galotki i czy fakt, że nie słyszał bicia swojego serca od dłuższej chwili może coś znaczyć. Gdy dotknął stopami ziemi podjął decyzję odbijającą się echem do końca swojego życia: „Już nigdy nie będe się popisywał”. Dzięki temu, na pewno miało być to o wiele dłuższe życie.
-On nie spadł! Dawaj gumę Wojtek.
Mlasku, mlasku -Jaką gumę? - Mlasku, mlasku.
-Ty głupku! Krzywopszy... Kszywoprzy... Kłamca!- Zakrzyknął jeden z chłopców rzucając się na drugiego. Inni wykorzystali to aby włoić sobie nawzajem za wszelkie stare przewinienia. Czarek wykorzystał ten rozgardiasz aby upewnić się, że jego galotki nadal są czyste od wewnątrz. Zewnątrz czyste nie miały prawa być.
-Chłopaki, mam! Chłopaki! Patrzcie! Mam czereśnię! Mam!
-Ała! Moja nerka!
-W brzuchu nie ma nerków!
Ta medyczna kwestia także została rozwiązana przy pomocy siły, która mogła zrobić krzywdę najwyżej uderzającemu. Czaruś chcący być w centrum uwagi poczuł głebokie rozczarowanie, któremu mógł dać upust dołączając się do bójki. Mógł. I to zrobił.
Zmierzchało już, gdy Czaruś wracał do domu. Nie do końca samotnie, ponieważ towarzyszył mu najbliższy przyjaciel. Taki, który małemu chłopcu pomaga zrozumieć, że nie jest dziwolągiem i to coś, każdy inny chłopak też ma w majtkach. Był taki, z którym można poruszyć poważne tematy.
-Ja chyba jakiś dziwny jestem.
-Ja też.
-Ahaa.
Dreptali powoli, od jednego końca drogi do drugiego, kołysząc się lekko i bajdużąc. Tego typu podróże są typowe dla wszystkich mężczyzn w każdym wieku. Wraz z jego upływem zmienia się tylko kobieta, którą trzeba przepraszać za jej odbycie.
-Ja chyba przestanę wszędzie włazić.
-Czemu? Jak nie będziesz to już niczego nie wygram...
-Ale się w końcu spitolę.
-Lepiej żebyś się nie spitolił, bo nie lubię przegrywać.
Kolega Czarka kopnął jeden z kamieni nad wyraz potężnie, i tak daleko, że wrzasnął trafiony pies sąsiadki. Przebiegli się kawałek.