To już ostatni monolog
Było gdzieś koło godziny siódmej po południu, leżeli oboje na jego łóżku w zadymionym nieco pokoju, gdzie ubrania, tak samo jak ich myśli, walały się porozrzucane po meblach i podłodze. Było ciepłe lato, więc dzięki otwartym oknom do mieszkania zakradał się miejski gwar. Na przystanku zatrzymał się tramwaj.
- Szybko- powiedział w pośpiechu- jaki to numer w gdzie jedzie?!
- Czwórka w stronę Mokotowa!- rzuciła prędko włączając się do zaproponowanej gry
Podbiegł wartkim krokiem do dużego okna, żeby sprawdzić czy miała racje, po cichu licząc na to, że uda mu się obalić tę kretyńską teorię o kobiecej intuicji.
- Ha! Nieprawda
- To jaki to tramwaj, w takim razie?
- Nie powiem, ale ani nie czwórka, ani na Mokotów.
- Głupek - powiedziała, szczerząc się i odwracając swoje piękne, młode ciało w stronę ściany.
Wrócił do łóżka, żeby jeszcze chwilę ponapawać się tą chwilą. Obojętne mu było czy jest to ta, czy inna dziewczyna, liczył się fakt, że leży z kimś i jest mu dobrze. Wiedział, że to samolubne z jego strony, ale nie mógł nic na to poradzić. Byli ze sobą kilka miesięcy, ale nie kochał jej, pomimo że tak mówił. Nie wiadomo dlaczego kłamał, pomimo że sam rozwodził się nad tym, że słowa to nie łatwo zarobiona forsa i nie można nimi szastać na prawo i lewo. Można powiedzieć, że był zły, ale szczęśliwy zarazem. Zaznawał smaku wolności od kiedy wyprowadził się od rodziców, uwolnił od ciemiężącej szkoły, poszedł do pracy, dzięki której sam zarabiał na życie i, jak sądził, niczego mu nie brakowało.
- Miałaś kiedyś wrażenie, że ktoś chodzi w szpilkach po twoich marzeniach?
- A co?
- Nic konkretnego, tak po prostu pytam.
Nie odpowiedziała, wzruszyła tylko ramionami i dalej leżała bez ruchu odwrócona do ściany, wtulając twarz w poduszkę. Coraz częściej odnosił wrażenie, że pochodzą z dwóch różnych światów, w których ludzie posługują się niezrozumiałymi dla siebie kodami.
- Piętaszek!
- Co? - spytała.
- Od dzisiaj tak cię będę nazywał, Piętaszku.
- Niech będzie. A skąd ci się to wzięło?
- To był taki dziwny gość, w dziwnym miejscu.
Dźwignął się z łóżka, odpalił papierosa i stanął w oknie popijając wino, którego wcześniej nie zdążył wypić. Dym kołował wkoło okna i wylatywał na zewnątrz, bądź wpadał leniwo do pokoju. Stał tak chwilę i patrzył się na ciągnących znikąd i donikąd ludzi.
- Chodź, przytul się do mnie mocno. Taka dzisiaj jestem przylepa straszna.
Dopalił spokojnie fajkę, zgasił ją w pełnej popielniczce i położył się koło niej. Leżeli tak ze dwadzieścia minut w lekkim półśnie, blisko siebie, ale zatopieni w marzeniach, każde z nich w swoich własnych.
On ciągle wierzył, że jest gdzieś w tym wszystkim jakaś cienka linka, która może to wszystko spoić w całość, nawet bardzo lekko i nietrwale, ale łączy ich i na tej linie mogą się spotkać i siedzieć póki im na to pozwoli czas. Jednak pozytywne myśli zawsze przyciągają swoje przeciwieństwa i wtedy wydawało mu się wszystko bez sensu. Przecież w jego wyobrażeniach to nie powinna być licha linka tylko porządny, trwały i solidny most, po którym można śmiało stąpać, tańczyć i niczym nie przejmować. Wiedział, że ta druga opcja jest tą prawdziwą, a teoria linki niczemu nie służy, poza męczeniem obydwu siedzących na niej stron.
- Mój brat mi ostatnio opowiadał - wyrwała go szaleńczo z zamyślenia - że jego koledzy byli niedawno na działce i była niezła balanga. Pili przez cztery dni na okrągło i do tej pory mają wstręt do wódki - zaśmiała się ochoczo jakby powiedziała coś odkrywczego, coś czego nigdy nie słyszał.