Timo
Zakręciło mu
się w głowie, z dziwnym rozbawieniem poczuł jak zupełnie poza własną wolą osuwa
się w jakąś miękką nieświadomość. Van Gogh przeszedł płynnie w lepki od brudu
sufit, potem obraz skurczył się do rozmiaru małej plamki i zapadła ciemność.
Wiatr znad
jeziora niósł słodkawy, ciężki zapach wody i wzbijał w powietrze chmury iskier.
Siedzieli we troje dokoła niewielkiego ogniska, każdy trzymał w rękach długi
patyk. Smażyli ryby na śniadanie ( później będą jeszcze ryby na obiad i ryby na
kolację). Dla urozmaicenia podeschły chleb i chłodne piwo.
- Mogłabym tak żyć... - zamruczała Marta, mrużąc oczy. Jej ryba była już prawie
zwęglona.
- Mhm. Jasne. Dopóki nie skończyłby ci się lakier do paznokci, kochanie.
-Głupek.
- Idiotka.
Patrząc na
Martę i Piotra, słuchając ich rozmów i kłótni, nie bardzo mógł uwierzyć, że
mają po trzydzieści a nie szesnaście lat. Dzięki nim czas jakby się cofał, może
po prostu nagłe lenistwo tak działa na ludzi. Byli małżeństwem od sześciu lat,
mieli dużo pieniędzy, dzieci nie planowali. Ich życie było monotonne - cały rok
ciężkiej pracy, potem dwa tygodnie wakacji w dowolnie wybranym miejscu na
ziemi. Zazwyczaj oboje byli poważni, ubrani jak w reklamie ubrań biurowych i
nudni, co tu dużo mówić. Kiedy zadzwonili do Timo i powiedzieli, że tym razem
chcą pooddychać świeżym wiejskim powietrzem, komórka o mało nie wypadła mu z
dłoni. Wybąkał, że będzie mu miło, ale chyba wiedzą jak mieszka, żadnych
luksusów, tylko las i jezioro. Piotr roześmiał się szczerze. Właśnie tego nam
potrzeba, powiedział. W tle Marta nalegała, żeby pozdrowił od niej Timo.
Ciekawe czy Piotr wie, pomyślał. Wyszedł wtedy przed dom, bardzo długo bez
ruchu wpatrywał się w rozległą podmokłą łąkę sięgającą lasu, którym porośnięty
był cały horyzont. Słońce powoli zachodziło, pierwszy wieczorny chłód ciągnął z
wiatrem od jeziora. Ubrany w rozciągnięty czarny podkoszulek i dziurawe dżinsy
koloru bliżej nieokreślonego, Timo zatrząsł się z zimna. Zaszył się tutaj, na
tej dzikiej wsi, szukając tego co wszyscy - spokoju. Wydawało się, że właśnie
tu ten spokój może osiągnąć pewną doskonałość i tak się rzeczywiście stało.
Nikt nie dzwonił, listy nie przychodziły. Wreszcie mógł posmakować cudownej
izolacji od rzeczy dobrych i złych. Tutaj takie nie istniały.
No i nagle
ten telefon.
Z Martą i
Piotrem widział się ostatni raz przed rokiem, kiedy zlecił ich agencji
nieruchomości sprzedanie swojego mieszkania i znalezienie jakiejś rudery na
kompletnym odludziu. Wyszukali mu ten właśnie dom nad jeziorem, a on go trochę
wyremontował i przeniósł się tam na stałe. Oni jedni spytali dlaczego to robi,
ale właśnie im zupełnie nie potrafił tego wyjaśnić. Chciał... czuł, że musi
pójść do A., powiedzieć jej, że coś się w nim skończyło, że już nie może
patrzeć ani na siebie , ani na innych, ani na nią, że musi na nowo
zorganizować, zbudować swoje życie, ale tym razem chciałby oprzeć je na czymś
innym, że.... Zamiast tego kupił flaszkę i poszedł do Piotra, ale nie zastał go
w domu. Była tylko Marta, powiedziała, że jej mąż musiał zostać w biurze. Timo
jakimś głupim gestem wręczył jej butelkę i chciał iść, jednak Marta jako dobra
pani domu zatrzymała go, prawie siłą wciągnęła do środka, kazała usiąść i się
nie wygłupiać. Odniosła wódkę do kuchni, zrobiła mu kawy. Przez dłuższy czas
siedzieli w milczeniu. Nagle ona zaczęła płakać.