Timo
- Rozwodzimy się.- powiedziała do Timo. Przez
cały czas bawiła się obrączką, okręcała ją na palcu, a teraz zdjęła ją i
wrzuciła do popielniczki.
Timo milczał.
- Już nie potrafię z nim żyć, mieszkać tu...- mówiła dalej Marta. Pociągała
nosem, łzy rozmazywały jej staranny makijaż.
Timo wstał i poszedł do kuchni. Wziął szklankę i nalał pełno wódki. Dał ją
Marcie.
-Duszkiem. Pomoże.
Uśmiechnęła się przez łzy. Potrząsnęła głową.
- Nie pomoże. Chodź tu, usiądź koło mnie, muszę się przed kimś wypłakać. Piotr
ma już dość, prawie nie wychodzi z biura, żeby mnie tylko nie widzieć. Wiesz....
- Cicho...
Upił trochę wódki, żeby się nie wylała i
odstawił szklankę na elegancki marmurowy stolik. Siadł obok Marty. Delikatnie
wytarł rozmazany tusz pod jej oczami. Tak jak przypuszczał, jej wargi były
słone od łez i słodkawe od szminki. A. nigdy nie używała szminki, scałowywanie
jej z obcych ust było dziwne, ale przyjemne. Zawsze myślał, że tylko ciało A.
pasuje doskonale do jego dłoni, ale teraz jego palce równie naturalnie
dopasowały się do skóry Marty. Ciekawe czy ona myśli teraz o Piotrze, pomyślał.
Następnego dnia Timo wyjechał nad jezioro. Marta nie rozwiodła się ze swoim
mężem. Piotr nigdy nie przestał się dziwić i zastanawiać dlaczego tak nagle
zmieniła zdanie.
- Timo! Timo, zasnąłeś?- oboje szarpali go za
ramiona, każde ze swojej strony. Spojrzał na swoją rybę, spłonęła na węgiel.
- Nie... - odparł. Nawet nie zrozumiał, o co go pytali. - Pójdę się przejść.
Nie czekajcie na mnie.
Patrzyli za nim bez zdziwienia. Już się
przyzwyczaili, że nawet w środku rozmowy potrafił wstać i wyjść, a potem nie
było go przez wiele godzin.
- Martwię się o niego.- Piotr nigdy nie mówił takich rzeczy, więc Marta nagle
się przestraszyła.
- Chodźmy za nim, proszę cię. On chyba do reszty tu zwariował.... Pietka,
proszę.
Poszli. Ciężko im było nadążyć za nim, grzęźli w
podmokłej łące, w końcu pogubili buty. Piotr chciał zawrócić, przekonywał żonę,
że lepiej usiąść i zastanowić się jak ściągnąć Timo z powrotem do miasta
zamiast biegać za nim po bagnach, ale bez skutku.
- Widzisz ten las? - sapała Marta - Tyle tam drzew.....nic, tylko się wieszać!
- Boże jedyny....Martuś, gdyby chciał, już by to zrobił, nie sądzisz?
- Nie, nie sądzę. To twój....nasz przyjaciel. Sam powiedziałeś, że się
martwisz. Ja też zaczęłam się niepokoić, on nigdy wcześniej nie zachowywał się
aż tak dziwnie. No, chodź.