Timo
Timo zorientował się, że idą za nim, więc zaraz
przyspieszył kroku. Nie żeby przed nimi uciekał, ale coś go do tego zmusiło, a
on ufał takim odruchom. Wszedł do lasu, otoczył go słodki zapach igliwia.
Powietrze tutaj przypominało podwodny świat z filmów przyrodniczych. Tysiące
drobnych owadów krążyły, a raczej płynęły, unosiły się jak plankton.
Obejrzał się przez ramię. Marta i Piotr utknęli
na dobre, po kolana w błocie pewnie przeklinali przyjazd tutaj. No cóż, on ich
tu nie zapraszał.
Jeszcze raz spojrzał do tyłu. Jak skazaniec,
pomyślał z uśmiechem. Między drzewami panowała cisza- nie-cisza, światło- cień.
Poszedł jeszcze kilkanaście metrów w głąb, żeby nie znaleźli go zbyt szybko i
usiadł na ziemi, pod krzakiem malin. W malinowym chruśniaku..... Skrzywił się,
co też mi chodzi po głowie.
Kilka kroków od niego siedziała dziewczyna.
Długie włosy zasłaniały jej twarz, ale przecież Timo znał ją na pamięć: mały
nos, szarozielone oczy, wąskie usta. Tylko te włosy się nie zgadzały.
- Przefarbowałaś?- spytał. A. - nie - A. potrząsnęła głową, zerknęła na niego
spod przydługiej grzywki.
- Rozumiem. Zawsze tak wyglądały. Wiesz, chciałem się z tobą zobaczyć przed
wyjazdem, ale....zresztą ty wszystko wiesz, prawda?
Skinienie.
- A mimo to jesteś tu. I ja tu jestem....no, ale to się niedługo skończy. Nie
jestem tu szczęśliwy. Czemu? To piękne miejsce, wiem. Tylko że tutaj trzeba być
samemu, a ja tego nie potrafię.
A. wstała. Wyciągnęła do Timo rękę, przyjął ją
jakby z rezygnacją i podniósł się. Dziewczyna objęła go, poszli razem dalej,
głębiej w las. Nie mógł oderwać oczu od jej włosów. Zawsze wydawało mu się, że
A. nosi je krótkie
i czarne, a teraz okazało się, że były długie, rude, prawie czerwone. Płynęły
za nią, mieniły się w pojedynczych smugach słońca. Kiedy przesunął po nich
otwartą dłonią, zalśniły jak złoto.
Szli tak bardzo długo. Ona milczała, Timo gadał
bez przerwy, zrywał gałązki, gładził jej włosy. Sam już nie wiedział co mówi,
ważne było, że A. jest przy nim jak dawniej, słucha go i że w jej oczach jest
zupełna pustka. Żadnego współczucia, troski, jak w oczach Marty.
Pochylił się, żeby ją pocałować, ale odepchnęła go. Zauważył, że na jej ustach
lśni różowa szminka. Niespodziewanie tak go to rozzłościło, że tym razem siłą
zmusił ją do pocałunku. Wyrwała mu się, wytarła usta tak gwałtownie, że starła
resztę szminki. Timo splunął.
-Wszystkie jesteście takie same.
A. uśmiechnęła się, skinęła głową. Spojrzała na niego z rozbawieniem, jakby
pytała, czego się spodziewał. Potrząsnął głową, jakby chciał czemuś zaprzeczyć,
w końcu machnął ręką.
-Idziemy?
Wzięła go za rękę. Timo zamknął oczy, pozwolił się prowadzić. Wkrótce las się
skończył, wyszli wprost na zarośniętą stację kolejową. Nie wiedział, że jeździ
tędy pociąg. On sam przyjechał tu ze znajomym A., który uprzejmie zgodził się
podwieźć Timo w drodze na Litwę. Spojrzał na nią pytająco. Ścisnęła go mocno za
rękę, jakby mówiła- uważaj. Podążył za jej wzrokiem, daleko za lasem pojawił
się jasny słup dymu, przybliżał się. Tory były niekompletne, budynek stacji był
ruiną, szyby w oknach wybite dawno temu... a jednak ten pociąg przyjechał, a
Timo do niego wsiadł; zaczęła się podróż donikąd, z A. u boku.
Jechali bardzo długo, A. nic nie mówiła, patrzyła w okno, potem tępo zapatrzyła
się w jeden punkt gdzieś na suficie i tak przesiedziała chyba ze dwie godziny,
nie miał zegarka.
- Nie jesteś nią, prawda?- pytał ją wiele razy, ale albo nie reagowała albo
tylko uśmiechała się z jakąś niezrozumiałą wyższością. W końcu przestał zwracać
na nią uwagę. Powoli popadł w apatię, gapił się bezmyślnie na ten monotonny,
straszny krajobraz. To dziwne, ale zupełnie nie zastanawiał się jak to wszystko
możliwe, gdzie właściwie się znalazł i po co. Chyba był już poza tym.
Przytuliła się do niego, tak po prostu.
- A. nie istnieje, wiesz o tym? - to były jej pierwsze i jedyne słowa
skierowane do niego.
- To już nieważne.- odpowiedział Timo. - To koniec. Znaleźli go leżącego na
ławce opuszczonej stacji. Był nieprzytomny. Marta popatrzyła na Piotra z miną :
a nie mówiłam.
-Przecież nie wisi! - prychnął.
- Bardzo śmieszne! Pomóż mi go podnieść. To lato skończyło się deszczem.
Wracali w strugach deszczu, Piotr klął, bo nienawidził rozmokniętych wiejskich
dróg. Jego żona tylko patrzyła w okno, na jej ramieniu drzemał Timo. Odkąd go
przywrócili do świata żywych, nie odezwał się do nich słowem. Pozwolił, żeby
spakowali jego rzeczy, potem grzecznie wsiadł do ich samochodu. Marta usiadła
obok niego, najpierw to ona w milczeniu położyła głowę na jego ramieniu, potem
się zamienili.