This Noisy Silence
- Sporo. Ale oni mają konie. - rzekł chłopak. - Kurwa mać. -
O ziemię rozbiły się pierwsze krople deszczu. Zaczęła się burza.
***
Soner uwierzył do razu, nie pytał nawet skąd Belgin w środku nocy dowiedział się o bandzie konnych zbójów pędzących ku nim przez pustkowia. Siedzieli u niego, na zewnętrze ulewa rozszalała się na dobre.
- Musimy stąd spierniczać, Rudy! Inaczej mamy przegwizdane. - zakończył swoją relację wyższy z uczniów.
- Co z nim? - spytał krótko niższy.
- O czym ty chrzanisz? -
- Co z mistrzem? -
Belgin spojrzał przez szparę na zmoknięty, płócienny namiot, w którym spoczywał Asil. Ognisko już zgasło, zalane przez deszcz, błyskawice co chwila rozświetlały polanę.
- On i tak jest już martwy.- wzruszył ramionami czarnowłosy.
- On żyje. Oddycha. - gdzieś blisko z cała mocą uderzył grom, łamiąc z hukiem uschłe drzewo; obaj studenci wzdrygnęli się odruchowo, nasłuchiwali.
- Nie pójdzie sam. Na pustkowiu to to samo, co być trupem. -
- Możemy go nieść. - powiedział cicho rudowłosy.
- Żartujesz. - Belgin popatrzył nań zdumiony. - Chcesz zabić nas i jego? -
- Mówiłeś, że idą na wschód. Nie szukają nas. Wystarczy zejść im z drogi. Zdążymy.-
- Kretynie, powaliło cię?! Myślisz, że stepowi rozbójnicy posuwają się sznureczkiem, gęsiego po prostej do celu?! Nie wiem, ilu ich jest, ale na pewno będą przetrząsać każdy zagajnik, parów i dolinkę w okolicy, choćby po to, by zapolować! W dwa dni możemy być już daleko na wzgórzach, ale za nic nie zdążymy tam z takim balastem! - powiedział podniesionym głosem.
- To jest człowiek, nie balast. - Soner nie patrzył na niego, wyglądał z namiotu gdzieś ku rozdzieranemu błyskawicami niebu.
- On i tak już się nie obudzi. Jest martwy.-
- Nie wiesz tego.-
- Nikt mu już nie pomoże, nawet jeśli go jakoś dotaszczymy do Sofularu.-
- Nie wiesz tego.-
- Posłuchaj mnie, ośle. Będziemy się rozczulać nad wymóżdżonym, niedołężnym dziadem, który i tak by umarł, teraz czy za kilka miesięcy, jakie są prognozy i minimalne szanse że wróci mu świadomość, dywagować moralność i najdelikatniejszą etykę, rozczulać się nad jego losem; a tymczasem
przyjedzie tu stado facetów z wielkimi mieczami, którzy nie zawracają sobie głowy takimi pierdołami, i zrobią tak z nas, jak z niego krwawe szaszłyki. Dotarło?! - Belgin niemal wrzasnął koledze do ucha.
- Nie wolno zostawiać ludzi na śmierć.- odrzekł krótko rudowłosy.
- Czy ty w ogóle mnie słuchasz?! - wściekł się tamten.
- Słucham. Nie wolno zostawiać ludzi na śmierć.-
- Dlaczego, kretynie?! -
- Bo to człowiek. Nie wolno zostawiać ludzi na śmierć. - Soner powtórzył po raz trzeci.
- W porządku, rozumiem cię. Szkoda ci staruszka. - Belgin zmienił, ton, uspokoił się. Przemawiał teraz spokojnie, tonem mentora. - To naturalnie przykre, ale cóż można więcej uczynić? Jeśli weźmiemy go ze sobą, jeźdźcy bez problemu wpadną na nasz trop i dogonią, będziemy za wolni. Jeżeli będziemy kierować się mikro-moralnością, oczywiście nie można nikomu odmówić życia, ale jeżeli komuś się nie odmówi - wszyscy zginą! Zginiemy, Soner! -