Cmentarny spacer
– Ty debilu!!! – wrzasnął Robert w stronę forda, który jakimś cudem zdołał utrzymać się na jezdni. Przez chwilę kołysał się na drodze jakby w obłąkańczym tańcu, aby za chwilę złapać przyczepność. Robert nie mógł uwierzyć, że coś takiego mogłoby go kiedykolwiek spotkać. Tak bardzo bał się głupiej śmierci, że uważał przy najprostszych domowych czynnościach. A tu proszę – jakiś DEBIL prawie nie skasował mu samochodu z nim w środku.
Zatrzymał pojazd na poboczu drogi i trzęsącą dłonią wyjął papierosa z paczki. Zapalił go czerwoną zapalniczką, którą kupił na dworcu, kiedy odprowadzał Magdę na pociąg. Zaciągnął się głęboko i powoli wydmuchał dym na przednią szybę, który przyjemnie rozszedł się po niej, a Robert natychmiast poczuł znajome nikotynowe ukłucie w płuca. Oddech stawał się coraz bardziej równy i w miarę spokojny. Powoli uspokoił się i ponownie zapalił silnik, który zgasił, gdy tylko się zatrzymał.
– Idiota – pokręcił głową nie mogąc uwierzyć, że idioci również dostają prawo jazdy. Powoli przekonał samego siebie, że wszystko jest w porządku. Przynajmniej na tyle, aby móc spokojnie wrócić na drogę. Powoli wytoczył golfa na rozgrzany asfalt i ruszył przed siebie. W oddali widać było cmentarz.
Nie lubił tego. Tak bardzo tego nie lubił, ale musiał wywiązać się z obietnicy danej Magdzie. „Proszę cię tylko, żebyś złożył babci kwiaty na grobie. To jej dzień. Wiesz, że ja nie mogę”. Więc postanowił, że nie zawiedzie osoby, na której najbardziej mu zależało.
Samochód skręcił w wąską uliczkę prowadzącą na cmentarz. Słońce powoli kapitulowało i oblewało wszystko czerwono-pomarańczowym blaskiem. Cmentarz o tej porze dnia wyglądał jak miasto zbudowane z kamiennych bloków nachodzących na siebie na tle pomarańczowego nieba. Groby ułożone były w kompleksy prostokątów przedzielonych ścieżkami dla odwiedzających. Niektóre kończyły się przy samej ziemi, tak jak można zobaczyć na amerykańskich filmach (i te właśnie kojarzyły się Robertowi z nagrobkami dla zwierząt), a niektóre znacznie przewyższały cmentarny mur.