Teraz
Wstałem, zacząłem dreptać po ścieżce. Co chwila zaciągałem się papierosem, żeby zapanować nad drżeniem rąk.
– Oni nie wiedzą, jaki jestem do jasnej cholery. Pokażę im, na co mnie stać. Jak powinni mnie traktować – powiedziałem wypuszczając obłok dymu – Nie znam cię człowieku, ale wiem, że mnie rozumiesz. Wiem, że czujesz to, co ja.
Podszedłem do ławki, a Maciej patrzył na mnie i delikatnie się uśmiechał. Ledwo można było dojrzeć ten uśmiech. Ja go widziałem. Nie był to głupi grymas, którym ludzie cały czas bez sensu się obdarzają, ale prawdziwy UŚMIECH.
Maciej wstał i ruszyliśmy w dół ścieżki. Szliśmy ramię w ramię. Ja podążałem w stronę domu i nie bardzo obchodziło mnie to, gdzie on idzie. Szedł ze mną. Cały czas.
Nie rozmawialiśmy, tylko maszerowaliśmy.
Jak żołnierze idący na wroga.
Jak bracia. Bracia krwi.
W domu paliło się światło, więc pomimo późnej pory rodzice jeszcze nie spali.
Demonstracyjnym krokiem wszedłem do domu.
Byli w salonie. Przeszedłem do kuchni i wziąłem nóż. Schowałem go za plecami i stanąłem na przeciwko nich. Matka popatrzyła w moją stronę, po czym skierowała wzrok na swoje kobiece pismo. Ojciec nawet na mnie nie spojrzał.
Maciej stał i obserwował całą sytuację.
Podszedłem bliżej, coraz mocniej ściskając kuchenny nóż spoconą dłonią.
– Nawet nie chcecie poznać, kogo przyprowadziłem? – popatrzyli na mnie z żalem. Zobaczyłem w ich oczach pogardę. Pogardę nie tyle dla mnie, ile dla mojego zachowania. Nie rozumieli tego. Nigdy wcześniej nie byłem taki. Nigdy wcześniej nie potrafiłem wydostać się z tej skorupy. Patrzyli na to, jak na mój młodzieńczy wybryk. Rodzaj bezpiecznego buntu, w którym dzieciaki zaczynają nosić wysokie buty, słuchać namiętnie muzyki czy pyskować do rodziców. Widzieli we mnie dziecko. Dziecko, które już dawno we nie umarło.
Narodził się ktoś inny. Ktoś, kto potrafił kierować własnym życiem i nie potrzebował słabych ludzi wokół siebie. Tak jak powiedział Maciej, tu nie ma miejsca dla słabych. On wiedział. On mnie rozumiał.
Wysunąłem nóż zza pleców i z impetem uderzyłem w stronę ojca trafiając w gardło. Trysnęła krew, a on chwycił się za szyję, po czym powoli zsunął się na podłogę.
Matka z piskiem wyskoczyła z fotela. Krzyczała, płakała i patrzyła na mojego ojca, jak umiera powoli nie mogąc nawet podnieść się z ziemi.
Doskoczyłem do niej i złapałem ją za włosy.
– Kocham cię, mamo – szepnąłem do ucha, po czym wbiłem jej nóż w brzuch. Mocno do siebie przyciągnąłem. Czułem jak wycieka z niej krew, która plamiła mi koszulkę i ciekła po spodniach. Patrzyła na mnie mętnymi oczami.