Tajemnice Róży
binet.Nie malże zaraz po jej wyjściu wchodzi Oliver:
-Co Emily taka cała w skowronkach?
-Dostała zgodę na serię artykułów.
-Zgłupiałeś?
-Zważaj na słowa.
-Nie zamierzam.
-A ja nie zamierzam tolerować twoich zachowań.
-Co masz na myśli?
-To jak traktujesz pracowników.
-Na nic innego nie zasługują.
-To są ludzie a nie zwierzęta.Odnoś się do nich z szacunkiem i grzecznościa na jaką zasługują.Traktuj jak ludzi...współpracowników a nie tanią siłę roboczą.
-Nie są tego godni.
-Bo są biedni? Zwykłymi ludźmi cieżko pracującymi a nie pochodzącymi z wyższych sfer jak Ty czy ja?
-Właśnie.
-To ich wcale nie czyni gorszymi.
-Ja tak nie uważam.
-Zmień poglądy i swe podejście albo rozwiążemy współpracę
-Nie ośmielisz się.
-Chcesz się przekonać?
Purpurowy Oliver opuszczcza gabinet:
-Co on sobie myśli? Za kogo się ma? Cholerny idealista.
Patrzący na niego pracownicy:
-Komuś się chyba oberwało.
Oliver zatrzymuje się:
-Co się tak gapicie? Do roboty!
-Tak jaśnie Panie-z ironią w głosie.
-Coś Ci się nie podoba?
-Ależ skąd.
-No ja myślę.
Po jego odejściu:
-Że też Richardson jeszcze go nie zwolnił.
-Przydałoby się.
*******
Jak co wieczór tak i dziś Richardson udał się do Scotland Yardu.Mijające go twarze zdawały się mówić:
"To znowu on.Co za natręnt.Po co wogóle tu ponownie przyszedł"
Podszedłszy do jednego z żandarmów:
-Dobry wieczór
-Wcale nie taki dobry.
-Coś sie stało?
-Już prosze inspektora.
Czekając Richardson obserwuje zaniepokojone twarze policjantów i ich nerwowe zachowanie-gesty,ruchy.
"Coś się musiało stać"
Rozmyślania przerywa głos:
-To Pan.
-Tak.
-Ile razy mam mówić że nic nie mamy i wątpie by to się zmieniło.
-Nigdy nie wiadomo.
-Prosze posłuchać...nie wiemy co się stało z Pana żoną.
-Nie rozpłyneła się w powietrzu.
-Ludzie wyjeżdżają.
-Nie ona.
-Skąd Pan wie?
-Bez słowa pożegnania? To nie w jej stylu.
-Ludzie różnie postępują.
-Wy wogóle jej nie szukacie.Nie prowadzicie sprawy.
-Nie ma żadnych dowodów że Pańska żona została porwana czy zabita.Żadna poszlaka na to nie wskazuje.
-Ta rozmowa nie ma sensu.
-Prosze dać sobie spokój.
-Dobranoc.
-I nie szukać na własną rękę.
Richardson udając że nie słyszy opuszcza siedzibę Scotland Yardu.
Wśród policjantów:
-Może wreście zrozumie.
-Wątpie.
-Będzie prowadził własne śledztwo?
-Obawiam się że tak.
-To zginie.
-Coś wiesz?
-Skąd.
-To czemu?...
-Londyn jest niebezpiecznym miastem.
Siedzący przy czarnym stole mężczyzna nerwowo spogląda na zegar:
"Gdzie ona jest?"-zdaje się zastanawiać.
Krojąc nożem kurczaka:
"Nieodwiedzialna kobieta"
Słysząc odwierające się dźwi i zbliżające się kroki:
-Gdzie byłaś?
-Nie twoja sprawa.
-Czyżby?
-Owszem.
-Zapominasz co dla Ciebie zrobiłem.
-A ty kim jestem.
-Co masz na myśli?
-Domyśl się.
-Zrobiłaś to?
-A jak myślisz?
-Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie.
-Coś taki wkurzorzony.
-Richardson.
-Co znów wymyślił ten obrońca ludu?
-Że źle traktuje pracowników.
-Ta chołota na nic innego nie zasługuje.
-I kto to mówi.
Chwytając rękę kobiety:
-Nawet nie waż sie mnie uderzyć.
-A ty mnie obrazić.
puściwszy jej dłoń:
-Przejmij redakcję.
-To nie takie proste.On jest właścicielem.
-Nic nie trwa wiecznie.
-To prawda.
Niczym złowieszcze kruk