Szafa
- Czy ty zawsze musisz się ze wszystkim spóźniać?! – usłyszała dobiegający z pokoju krzyk męża. „Jasna cholera!” przeklęła pod nosem. Starała się jak najszybciej przygotować mu kolację, ale nie było to znowu takie proste w prowizorycznej kuchni, gdzie większość naczyń ustawiona była – z braku odpowiednich mebli – na podłodze, a kuchenka albo nie chciała się włączyć, albo wybuchała kiedy tylko zbliżało się do palnika zapałkę.
- Zrobiłaś pranieee? – utyskiwał Paweł.
- Tak. – odpowiedziała szybko stawiając przed nim talerze. Oczywiście uprała tylko jego rzeczy. Nie jest tak łatwo zrobić pranie nie mając pralki. Nawet poczciwej „Frani”. Zresztą, swoich rzeczy miała niewiele.
- Cośty mi tutaj narobiła!? – zaczął Paweł, patrząc na nią jak na rasową idiotkę. – Trzeba trochę nad tobą popracować. Musisz wreszcie nauczyć się porządnie gotować.
Paulina zbladła. Wiedziała i z rodzinnego domu i z własnego doświadczenia jakie znaczenie ma słowo „popracować”. Byli małżeństwem zaledwie drugi tydzień. W ciągu tego krótkiego czasu Paulina dowiedziała się jednak o wszystkich zasadach jakie miały ją w przyszłości obowiązywać i boleśnie odczuła skutki jakiejkolwiek niesubordynacji.
Ale przynajmmniej mieszkali już na swoim.
- No siadaj. Co tak sterczysz jak głupia?! Masz zamiar się odchudzać, czy jakaś inna głupota ci do głowy strzeliła? – mąż wskazał miejsce obok siebie. Dziewczyna usiadła i zaczęła powoli jeść.
- No widzisz, tobie też nie smakuje. Ależ cię mamuśka wychowała. Nie ma co. No jedz, jedz. – ponaglił ją. Najwyraźniej jednak w miarę napełniania żołądka, Pawłowi ulotnił się bojowy nastrój. Przez resztę wieczoru snuł plany jak to wyremontują ten domek w którym mieszkają, a który on, ON kupił za swoje WŁASNE pieniądze, jak będą je meblować, tylko niech trochę zarobi… Ale będzie brał dużo zleceń, bo w tym mieście pracy dla prawnika jest mnóstwo. Wtedy będą jeździć i kupować wszystko to, co tylko on sobie zamarzy…
Z poczuciem misji – na co wskazywała jego mina – Paweł poszedł do łazienki, jedynej wyremontowanej części domu. Paulina pozmywała, a następnie, upewniwszy się, iż szacowny małżonek nie ma jeszcze zamiaru opuścić wanny z gorącą wodą, poczłapała do pokoju i otworzyła starą, dębową szafę – jedyny jej wkład we wspólne gospodarstwo domowe. Był to stary, aczkolwiek ładnie odremontowany mebel, który Paulina kochała jak najbliższą osobę.
Następnego dnia, wstała jak zwykle wcześnie. Wciągnęła jeansy, założyła koszulę, a że było przeraźliwie zimno założyła też gruby, wełniany sweter. Pobiegła do łazienki, ochlapała twarz, a potem biegiem ruszyła do piwnicy. Tak, oczywiście, węgiel sam się nie przyniesie. Nie marnując czasu na zakładanie kurtki, chwyciła węglarkę i wybiegła na mróz. Do komórki jest przecież tylko kilka kroków. Podciągnąwszy rękawy sweterka, gołymi rękami wrzuciła kilka smolistych brył, na nich poukładała kawałki drewna. Hmm… będzie trzeba dziś znowu narąbać. Na koniec chwyciła kilka szczapek i pobiegła rozpalać w centralnym. Ciekawe czy PanMąż zainwestuje kiedyś w piec z dozownikiem, czy też dozownik „Paulina” okaże się wystarczający…
Kolejny punkt programu: budzenie misia. Zawsze punkt 7.00 mis musiał zostać obudzony. A że miś był raczej uczulony na punkcie własnego komfortu, gdzie priorytetem było oczywiście spanie, każde odchylenie od planowanej godziny najczęściej powodowało gromy. Kiedy misiek się golił i stroił, jej zadaniem było przygotować śniadanie.