Światełko (Malarz 6)
ę wydawało… Przypomniał mi jednego hydraulika, ale coś mi się chyba przywidziało. To może nie będę z siebie robił błazna.
- Nie zrobisz. On pracuje jako hydraulik.
- Poeta? – spytał Kryspin znów z niedowierzaniem.
- Co się tak dziwisz? Żadna praca nie hańbi kochanie, a najważniejsze co się ma w sercu
i umyśle. To mądry człowiek. Idź.
Kryspin zawahał się, ale poszedł. Minął schodki ołtarza i skierował się do drzwi zakrystii, gdzie zniknęła cała młodzież. Utknął w drzwiach powstrzymany od dalszej drogi tłoczącą się, przebierającą się z komży dzieciarnią. Półgłośny gwar, szmer. Rozejrzał się ponad ich głowami, obok przecisnął się jeszcze jakiś dzieciak i pomknął do przodu taranując sobie drogę. No i ten dotarł do celu.
- Tato! – dało się słyszeć i rzucił się w ramiona właśnie mężczyźnie z gitarą. Ten pochwycił go na ręce, objął przez moment wzrokiem, ale zajęty był jeszcze rozmową z młodymi ludźmi. Umawiali się na coś. Kryspin już miał wyjść, gdy poczuł dłoń na swoim ramieniu.
- Pan kogoś szuka? – spojrzał. Obok stał ksiądz. Jeszcze młody, o ciemnych włosach, nieco niższy i bardziej krępy od niego. – Kryspin? – uśmiechnął się i Kryspin otworzył z niedowierzaniem oczy.
- Adam? Cholera jasna. – rozpoznał w postaci swego przyjaciela z lat szkoły średniej. Nie mógł uwierzyć. Teraz ubrany w sutannę, elegancko ogolony i ostrzyżony, ale to był on. – Przepraszam za wyrażenie psze księdza – zaśmiał się Kryspin – Sto lat cię nie widziałem. Cześć. Niezły mundurek.
- Cześć – podali sobie dłonie – Co ty tu robisz? Dawno cię nie widziałem.
- Wróciłem kilka dni temu z Hiszpanii. Ojciec miał wylew. Ty tu cały czas?
- Nie no. Ja wróciłem kilka tygodni temu z Nikaragui. Biskup pozwolił mi odpocząć w domu. Będę miał następną mszę, ale potem musimy się spotkać i pogadać.
- Koniecznie. Adam z nieba mi spadłeś. Musimy. Kiedy będziesz miał wolne, żeby wyskoczyć na piwo?
- Nie wiem. Muszę zapytać proboszcza. – zawiadomił Adam z uśmiechem. – Zapytam.
- Wiedziałem, że w końcu znajdę kompana do piwa. Jutro o siódmej?
- Chyba… Muszę spytać proboszcza – zaśmiał się znowu ksiądz.
- No to chodźmy do niego i spytajmy – zaproponował Kryspin poważnie, ksiądz wskazał gestem drogę i poszli. Proboszcza wraz z dwoma młodymi wikarymi znaleźli w kancelarii w drugim pomieszczeniu obok ołtarza.
- Bóg z wami czcigodni duszpasterze. – przywitał się Kryspin z teatralną wręcz powagą – Ten tu młody misjonarz obawia się wyjść ze mną na piwo księże proboszczu i przyszliśmy po zgodę.
Starszy, nieco przygarbiony ksiądz o białych, mocno przerzedzonych włosach i dość krągłej postaci zmierzył Kryspina wzrokiem. Przez chwilę milczał, jakby układając słowa do odpowiedzi, a potem przyjrzał mu się uważnie i wykrzywił usta, jakby lekko zniesmaczony.
- Oj Kryspin, Kryspin. Ojciec po wylewie, o życie walczy, a tobie takie głupoty w głowie się trzymają. Co