Światełko (Malarz 6)
będzie. Przyniosłem ci tu taką książeczkę do poczytania, ale tak jakoś nastrój mnie opuścił – zaśmiał się siadając przy ojcu i obejmując jego rękę – Ma być msza za ciebie. Słyszałeś? Myślisz, że dla tego w górze takie rzeczy się liczą? Płacisz kasę, odprawiają obrządek i zakup dokonany? Może intencje i miłość zgromadzonych na wspólnej modlitwie mają znaczenie. Co? Skomplikowane to wszystko. – spojrzał na człowieka leżącego na łóżku obok. Niby spał, ale pewności nie było, że nie słucha, więc powstrzymał się od dalszego wywodu w temacie. Kiedy ojciec otworzył oczy objaśnił go
w sytuacji, po czym pokazał przyniesioną książkę. Rozprawa na temat Abelarda.
- Ja poczytam, ty się ponudzisz, albo dowiesz się przypadkiem czegoś czego jeszcze nie wiedziałeś. Kto wie?
Po paru godzinach zjawiła się ponownie matka z informacją, że msza już jest zamówiona na następny dzień na godzinę osiemnastą i z uśmiechem zawiadomiła, że teraz już na pewno wszystko będzie dobrze. Trudno było nie zaczerpnąć z jej wiary i optymizmu, więc Kryspinowi nastrój też się udzielił. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że jest umówiony
z Joanną na wykonanie portretu. To była niewątpliwa kolizja interesów. Chciał poznać ją bliżej, chciał jeszcze ją spotkać i chciał ją narysować. Nie miał do niej numeru, ani żadnego innego kontaktu, aby przełożyć spotkanie. Spoglądając jednak na matkę był pewien, że jej nie może odmówić w żadnym wypadku. Westchnął ciężko w myślach żegnając marzenia o ciągu dalszym znajomości. Będą inne okazje – stwierdził, ale mimo to żal znów ciemnym całunem zakrył niedawno zbudzoną energię. Po wyjściu matki siedział chwilę zamyślony. Potem spojrzał na ojca z posępną twarzą.
- Wiesz co? On to chyba lubi tak ludziom kłody rzucać pod nogi. Nigdy nie ma tak, żeby coś sobie zaplanować i żeby poszło po twojej myśli. Zawsze musi się coś sknocić.
Następnego dnia Kryspin idąc przez szpital rozglądał się uważnie w nadziei, że zobaczy gdzieś Joannę. Nawet zatrzymał się na piętrze na którym ona wysiadała poprzedniego dnia. To była kardiologia. Przeszedł po korytarzu w tę i z powrotem zaglądając przez uchylone drzwi. Przecież kogoś tu odwiedzała. Tego dnia też tu miała być. Jedna z pielęgniarek spytała go czego szuka. Spytał udając głupiego czy to neurologia i pozwolił się pokierować na właściwe tory. Wyszedł. Nie było jej. Potem zaś była msza w parafialnym kościółku, który pamiętał
z dzieciństwa. Siedział w ławce niezbyt skoncentrowany na przebiegu eucharystii. On patrząc na obraz Chrystusa wiszący w bocznym ołtarzu prowadził z nim w myślach swój prywatny dialog. Jego uwagę przyciągnął dopiero człowiek z gitarą prowadzący scholę młodzieży. Ubrany
w elegancką koszulę jak przystało na mszę świętą, z gitarą, ale… przypominał mu kogoś bardzo. Zupełnie jakby go znał. Przez pół mszy zastanawiał się skąd zna tę twarz, zanim sobie uzmysłowił, że to odbicie hydraulika z którym nie tak dawno naprawiał wodociąg. Musiał mieć brata bliźniaka, albo sobowtóra. Te same gesty, wyraz twarzy, mimika. Kropla w kroplę. Po mszy cicho zagadnął do matki.
- Zaczekaj tu mamuś. Chciałem jeszcze podejść do ołtarza. Zdaje się, że znam tego człowieka.
- Tego z gitarą? – spytała kobieta
- No tak. Muszę go o coś spytać.
- A pytaj, pytaj. To nasz miejscowy poeta. Może podpowie ci coś mądrego.
- Poeta? – Kryspin zaśmiał się – A mnie si