Świat Ojczysty: Rozdział I Część 4
Blanco wyraźnie posmutniał. Wiedziała jak rodzina była dla niego ważna. Pewnie dla każdego, kto ją posiadał tak było.
— Nie długo dadzą nam przepustki. Jesteśmy już z Dunne’em blisko. Naprawdę blisko.
Próbowała go pocieszyć. Wszyscy mieli już dość przebywania na stacji. Trudno było się im dziwić. W końcu ile można siedzieć w jednym miejscu i to w dodatku
w zamknięciu.
— Idę do centrali. Idziesz ze mną? — spytała.
— Niech pani idzie pierwsza, pani profesor. Ja tutaj zostanę. Muszę skalibrować urządzenia.
— Jak chcesz. Wszyscy będziemy na górze.
Zostawiła go samego, pogrążonego w swoich obowiązkach. Doskonale go rozumiała. Każdy z nich miał jakąś pasję, która pomagała im przetrwać jakoś czas spędzany tutaj. Dla Javiera taką pasją była naprawa różnego typu urządzeń. Postanowiła skorzystać z pobliskiej windy. Przez ostatnie półtorej godziny biegała po schodach w górę i w dół jak szalona. Nacisnęła ostatni przycisk na panelu i pozwoliła windzie zrobić resztę. Oparła się patrząc prosto przed siebie. Była zmęczona. Od tego biegania bolały ją nogi.
Ale czuła również jak kamień spadł jej z serca. Przez chwilę przeraziła się, że nie dadzą sobie rady. Starała się sprawiać wrażenie opanowanej, ale nie była pewna czy jej się to udało. Odkąd była małą dziewczynką wszyscy ją chwalili. Za to, że była słodkim, grzecznym dzieckiem i za to, że jako uczennica wygrywała wszystkie olimpiady z rzędu. Podobno była jednym z najbardziej inteligentnych ludzi na świecie, ale na takie sytuacje nie była przygotowana. Na studiach nie nauczono jej, jak ma radzić sobie pod presją. To mogły nauczyć ją tylko takie sytuacje, jak te przeżyte przed chwilą. Zadowolona poczuła powolne zwalnianie kabiny, aż w końcu podłoga przestała drżeć pod jej stopami. Winda stanęła otwierając się. Naprzeciwko niej znajdowała się centrala. Z niej dobiegały ożywione i podniecone odgłosy.
— Widzę, że wszyscy są szczęśliwi? — weszła uśmiechnięta, widząc grupkę ludzi gestykulujących między sobą.
Wysoki facet o rudych włosach zaczął bić brawo. Reszta poszła jego śladem. Dziewczynę przywitały gromkie oklaski.
— O to nasza bohaterka! Brawa dla Agnieszki Kejdan! — wskazał na nią głośno krzycząc.
Nie spodziewała się tego. Nie czuła się na pewno bohaterem. Ktoś inny zasługiwał na pochwały.
— To nie moja zasługa. Podziękujcie Blanco, nie mi.
Mężczyzna odsunął krzesło przy stole. Miał nie tylko rude włosy, ale i piegi. Błękitne oczy zza połówek okularów spoczęły na niej.
— Jego też przywitamy brawami. Nie martw się. A teraz usiądź. Na pewno jesteś zmęczona, jak my wszyscy.