Reset
Basia śpi jak zabita. Powinienem jak ona spać z otwartą japą i smacznie się ślinić. Zamiast tego wiercę się jak dwulatek. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Jestem przecież potwornie zmęczony. Mam tak od kilku nocy, pomimo prochów nasennych. Czas je odstawić, bo tylko mnie zamulają.
Wstaję, biorę telefon i idę do łazienki.
Siedzę na dzbanku dłużej niż powinienem, bo zaglądam na Facebooka, Instagram i Twittera, a to trwa.
Kiedy jestem przy Twitterze, mdli mnie i odbija się porządnie, prawie puszczam pawia.
– Uu, niedobrze.
Przeszukuję łepetynę, czy nie zżarłem czegoś niezdrowego. Ale nie przypominam sobie, jadłem to, co zawsze. I przecież czuję się tak od kilku dni. Przede wszystkim w pracy.
A może to właśnie przez robotę? Nie cierpię jej.
– Blurb! – Znowu mi się odbija.
Odkładam telefon na pralkę i oddycham głęboko. Przechodzi. Coś się ze mną dzieje niedobrego.
Nie powiem Baśce, bo będzie się darła, że mam iść do lekarza. I nie odpuści. Ta mała pchła jest tak uparta, że prędzej zdechnę od jej trucia niż od tego, co mi tam jest. Lepiej nic nie mówić.
– Nic mi nie jest – gadam do siebie. – To stres. – Wychodzę z łazienki.
Idę do kuchni, gaszę pragnienie wygazowaną oranżadą i wracam do łóżka męczyć się dalej.
***
– Znowu kiepsko spałeś? – pyta Basia.
– Mhm – mruczę.
Nienawidzę gadać z rana, szczególnie taki niewyspany. I ze świadomością, że muszę iść do tej gównianej pracy.
Koła zębate korporacyjnej wyżymaczki będą dziś zgrzytać przeze mnie, to pewne. Dostanę szału jeśli dołożą mi roboty. Jak przyjdzie ten kierowniczyna esesman, to rozwalę mu na łbie klawiaturę.
I może w pierdlu się wyśpię.
– Mój biedaku. Poprawić ci jakoś humor? – Mała unosi jedną brew.
Kocham tę drobniutką, skoczną świntuszkę.
– Nie teraz, łobuzico. Kurde, nie czuję się dobrze.
– To od tej chemii, którą się futrujesz. Wiesz o tym?
– Od zawsze tak jem.
– Nasyciłeś organizm syfami i w końcu wysiada. Czas zacząć jeść zdrowo.
– Ok, zacznę – mówię na odwal.
Basia podchodzi, już widzę, co się święci. Moja śliczna, mała kobietka, jędrna i sprężysta. Cycuszki wypięte, kuperek odstaje.
– To jak, sprawić ci przyjemność? – pyta.
– Muszę się śpieszyć. Zobacz, która godzina.
– Phi.
Udaje obrazę i zarzuca kuperkiem wychodząc z kuchni, co ma znaczyć, żebym żałował.
I jakaś część mnie na pewno żałuje.
W autobusie zaczyna boleć mnie głowa, w pociągu już napierdziela zdrowo. Może to od czytania na telefonie? Może muszę iść do okulisty? Nie wiem. Nie mogę usiedzieć na miejscu, wiercę się, w końcu wstaję.
Codziennie te same twarze. Męczy mnie, że nikt z sobą nie rozmawia, udaje, że nie widzi drugiego, a przecież już się znamy. Kim my w ogóle dla siebie jesteśmy? Dokąd zmierzamy?
– Co to za masowy, nieludzki idiotyzm? – mówię na głos.
Ludzie tylko zerkają na mnie i z powrotem w obojętność. Jak poczuję się lepiej, zacznę z nimi gadać. Chociaż spróbuję. Pewnie pomyślą, że jestem jakiś stuknięty. A potem na Facebooku poudostępniają posty o ludziach, którzy robią dobre uczynki. W ten sposób pokażą swoją wrażliwość, ludzką stronę.
Żenada.
Najgorzej będzie w pracy. Tam prawie każdy zamienia się w lizusa, byle przekonać do siebie przełożonych, za wszelką cenę. Bez własnego zdania, życzliwości, empatii, trzymając się rygorystycznie litery korporacyjnego prawa. Przed oczami tylko procedury i formułki. Jak roboty.