Świat Ojczysty: Rozdział I Część 2
Zapewne wielu z obecnych, jak i przyszłych mieszkańców Ziemi będzie zadawało sobie pytanie, co z tym wszystkim wspólnego ma Mars. Otóż, kiedy jeszcze dwieście lat temu pisarze tworzyli pierwsze historie opowiadające o kolonizacji Czerwonej Planety, starali się opisać jej przebieg. Chcieli przedstawić konsekwencje, jakie mogło ono mieć dla własnych stwórców.
Jedni byli bliżej, inni dalej, jednak żaden chyba nie mógł przewidzieć, co tak naprawdę się stanie. W 2061 człowiek rozpoczął projekt zasiedlenia Księżyca, by już dwadzieścia lat później móc pochwalić się licznie wybudowanymi ośrodkami mieszkalnymi i naukowymi. Srebrny Glob był tylko przystankiem w drodze do osiągnięcia większego celu. Tym celem było naturalnie kolonizacja Marsa. Zaczęło się w latach osiemdziesiątych XXI wieku. Przez lata rakiety transportowały na planetę noszącą imię boga wojny potrzebne moduły do skonstruowania pierwszej bazy na powierzchni. Krok po kroku, stopniowo placówka stała się gotowa, aby przyjąć pierwszych rezydentów. Pierwszy człowiek postawił swoją stopę na piaskach Marsa 18 listopada 2104 roku. Od tamtego pamiętnego dnia koloniści, co rocznie obchodzą święto. Kolejne lata to już powolny proces przygotowania planety na najbardziej zaawansowane naukowo, finansowo i technicznie przedsięwzięcie. Rozpoczęto terra-formowanie Marsa. Najbardziej skomplikowanego procesu w historii…. — przerwał słysząc hałas nad swoją głową. Coś uderzyło o dach pojazdu.
— Co to było? — zapytał mężczyzna w okularach, odrywając oczy od monitora.
— Proszę się nie przejmować i wrócić do czytania. Przed nami jeszcze kawał drogi. To wszystko przez te zatłoczone ulice — odpowiedział otyły człowiek siedzący obok niego. Poprawił się na swoim miejscu i z dezaprobatą przyglądał się ludziom znajdującym się za szybą. — Znów się zaczyna — pokręcił głową.
— Co takiego ambasadorze?
— Demonstracje i protesty — wskazał palcem na dach, gdzie ponownie odezwał się odgłos uderzanego metalu. — Rzucają w nas kamieniami. Z tyłu, za tymi ludźmi. Myślą, że jak ich nie widać to są bezkarni. Ale jeszcze kiedyś się doigrają!
Samochód, którym się poruszali należał do ambasadora Wielkiej Brytanii, Sir Waltera Smitha. Kierowca, co chwile musiał zwalniać i trąbić na osobników stojących na drodze. Czwórka ochroniarzy biegła obok pojazdu i odpychała, co bardziej krewkich gapiów. Za nimi jechał drugi samochód ochrony.
— Panie Green. Może pan wrócić do lektury. Mimo tych niedogodności nic nam nie grozi. Jestem ciekaw, co pan tam takiego czyta?
— Swój tekst. Piszę książkę o Marsie i kolonizacji. Jednak to plany na przy-
szłość.
— O! Może zostanie pan pisarzem? — podekscytował się Smith. — Przydałoby się, jakby ktoś napisał, co naprawdę się tutaj dzieje.