Świat Ojczysty: Rozdział I Część 2
Green słysząc to pokiwał głową. Sam ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Oksfordzkim i dzięki pomocy szwagra dostał pracę w jednej z najlepszych gazet w kraju. Jednak nie miał w swoim dorobku żadnego godnego uwagi artykułu i kiedy ich stały korespondent rzucił pracę, udało mu się ubłagać naczelnego, żeby mógł polecieć na Marsa i chociaż tymczasowo przejąć zwolnione przez poprzednika miejsce. Naczelny pewnie wyzwałby go od najgłupszych i zagonił do sortowania papierów lub danych na komputerach, ale z braku chętnych nie miał wyjścia i pozwolił mu polecieć. Przypomniał sobie reakcję szwagra, zastępcy szefa, który będąc przy tej rozmowie słysząc jego prośbę o pozwolenie na lot zrobił minę, jakby zjadł coś niestrawnego. Później jedni mu gratulowali, drudzy odradzali, a jeszcze inni nawet współczuli, chociaż on sam nie wiedział, dlaczego. W dniu odlotu siostra żegnała go tak, jakby szedł na wojnę. Stała na lotnisku płacząc, a mąż pocieszał ją, obiecując, że zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby jej brat wrócił jak najszybciej do domu cały i zdrowy.
To prawda, że niewiele wiedział o Marsie. Całą swoją wiedzę opierał na tym, co przeczytał i usłyszał. Media informowały, że Mars miał pewne kłopoty, ale od trzech lat wszystko wskazywało, że sprawy mają się ku lepszemu. W dobie kosmicznych podróży nie za wiele podróżował. W ogóle to pierwszy raz opuścił Ziemię. Może, dlatego został dziennikarzem? Aby zwiedzić świat i przełamać lęk zakorzeniony w nim od dziecka. Podjął jednak decyzję. Czuł, że wydarzy się coś, co da jego dziennikarskiej karierze solidnego kopa. Mimo strachu miał nadzieję, że wszystko będzie dobrze i znajdzie to, czego szukał. Właśnie tutaj na Marsie.
Wyjechali z centrum miasta. Im dalej się poruszali tym tłum stawał się coraz gęstszy. Wraz z nim rosło również niezadowolenie. Green naliczył kilkanaście trans-
parentów z wrogimi hasłami wobec rządu. Towarzyszyły im okrzyki i wrogie gesty.
Ambasador ponaglił kierowcę, aby przyśpieszył, lecz ten nie mógł za wiele zro-
bić. Droga stała się praktycznie nieprzejezdna. Ochroniarze również mieli mnóstwo pracy. Uwijali się jak w ukropie, starając się jakoś oczyścić dalszą trasę.
— Aby dotrzeć tylko do naszej ambasady — rzucił Walter wychylając się za siedzenia kierowcy, żeby spojrzeć na to co mieli przed sobą. Grupka zakapturzonych ludzi stała naprzeciwko nich i nie chciała się ruszyć. — Usuńcie ich! — rozkazał.
— Tak jest! — odpowiedział ochroniarz siedzący obok kierowcy i wydał polecenie ludziom na zewnątrz.
Były absolwent Oksfordu przyglądał się, jak dwóch ochroniarzy próbuje usunąć protestujących. Według niego ambasador miał ochronę niczym amerykański prezydent, a mimo tego pokonanie prostej drogi z lotniska do ambasady sprawiało tyle kłopotu. Był ciekawy, co jeszcze tutaj zobaczy. W końcu udało się usunąć blokujących i mogli jechać dalej. Przedstawiciel rządu trochę się uspokoił.
— Chyba mam za małą ochronę. Chciałem tylko odebrać pana z lotniska, a co się dzieje? Będę musiał ją zwiększyć.
— Dziękuję, że ambasador mnie odebrał, ale nie trzeba było robić sobie kłopotu.