Suita na piłę
o w kierunku mojej "posiadłości". Drzewa tak pysznie smagały boki mojej szkapy, gdy pędziła, na ile oczywiście mogła pędzić. Szczęście rozsadzało mi klatkę piersiową, wszystko we mnie śpiewało w ekstazie, gdy prowadziłem mojego spętanego gościa do szopy. Przyjaciółka piła połyskiwała radośnie w półmroku. Pomogłem Turnerowi usadowić się na hakach wbitych uprzednio w ścianę. Starczy miejsca dla wszystkich, pomyślałem z satysfakcją. Turner pojękiwał tylko, wymęczony trudami podróży, gdy starannie podwieszałem go na wysokości mego wzroku. O, święta radości! Czułem się jak skowronek mający pewność, że tym razem naprawdę nadeszła wiosna. Ocuciłem Jacoba szklanicą bimbru. Pokaszlał się trochę, biedaczysko.
- Błagam! Wiesz, że to nie moja wina... zostaw mnie... każde jego słowo było do przewidzenia. Przerwałem ostrzenie, aby posłać mu pełne zrozumienia spojrzenie. Ostrzyłem piłę w zasadzie już tylko po to, by wywołać wrażenie na moim gościu. Ja... ja wiem, gdzie oni mieszkają... powiem ci! Spanky... on... on ma dom zaraz nad Jeziorem Jonasza. Tylko proszę... nie rób mi krzywdy... naprawdę zrozumiałem. Jest mi przykro. Naprawdę.
Plączesz się, pomyślałem. Ale słuchałem go uważnie.
- A Jo Jo... on na Głównej Ulicy, za ratuszem wynajmuje pokój u panny Abercrombie. Nie pamiętam numeru, ale to drugie okno na lewo od wejścia. Błagam, wypuść mnie, nic nikomu nie powiem.
O, z pewnością już nic nikomu nie powiesz, ty piekielny pomiocie.
A teraz poczujesz się jak ja. Samotny, przerażony, będziesz się dławił w upokorzeniu. Muszę tylko działać szybko. Podchodząc bliżej, uśmiechnąłem się, by dodać mu otuchy. Na jego twarzy zagościł wyraz ulgi. Nie zdążył z niej spełznąć, gdy jednym ruchem, z pomocą mojej wygłodniałej przyjaciółki, pozbawiłem go jedynej dumy. Podniosłem trofeum tak, by mu się przyjrzał. Oczy zamgliły mu się w bólu, ale jedynie głuchy charkot wydobył się z gardła. Chwyciłem go za szczękę, by otworzył buzię szerzej. Jeszcze szerzej... o, teraz dobrze. Władowałem mu jego własną męskość głęboko w rozdziawioną paszczę. Cały zalewał się krwią i łzami. Pocałowałem moją przyjaciółkę długo i namiętnie. Nie zapomnisz nas. Zaniesiesz pod powiekami nasz obraz Stwórcy, gdy będzie cię sądził. Delikatnie głaskałem jego pierś, unosząc koszulkę, by moja przyjaciółka mogła się nacieszyć jego widokiem, zanim ucałuje po raz ostatni, znacząc go ku chwale Pana. Pewnie by chciał wypluć poczęstunek, ale nie pozwoliłem mu, owiązałem mu szczękę jak kneblem, żeby zapobiec jego niewdzięczności. Nakreśliłem piłą znak krzyża na całą długość i szerokość jego obnażonego torsu. Trzeba się było zbierać, nocy jeszcze trochę zostało, ale nie chciałem nadużywać Bożej cierpliwości. Ze Spankym nie było wcale trudniej, był to człowiek łasy na uciechy cielesne, więc w ten sam sposób dał się zwabić prosto w objęcia moje i drogiej przyjaciółki. Miał w sobie tylko trochę więcej buty, gdy prowadziłem go do szopy. Pewność siebie wyparowała zeń jednak, gdy ujrzał swego poprzednika, rozpiętego malowniczo na ścianie. Bystry chłopak, od razu spostrzegł miejsce obok, w sam raz dla niego samego. Nie miał jednak sił na nic poza kilkoma próbami wyszarpnięcia się z więzów. Postanowiłem więc przejść od razu do sedna, a upozować go bardziej malowniczo dopiero po zakończeniu roboty. Po Jo Jo pojechałem, gdy noc miała się ku końcowi. Zapukałem do jego okna i wsunąłem miłosny liścik przez szparę...
Mary Ann, tak podpisałem liścik. Zaszedłem go od tyłu i bez zbędnych ceregieli udało mi się zręcznie go omotać, taki był rozespany i zaskoczony. Siedziałem potem długo, tuląc do piersi moją przyjaciółkę, piłę i napawałem się dziełem Bożej zemsty rozwieszonym na ścianie szopy.
Nie wiem ile tak siedziałem, mogły to być godziny, ale i równocześnie dnie, czy lata. Bimber wspomagał moją euforię, a śpiew