Czarownica cz. 1
Prudence czekała na rozmowę z rektorem. Wiedziała, że nie będzie to przyjemna rozmowa, nie miała, co do tego cienia wątpliwości. Nie bała się jednak, ani trochę.
Prudence nie była jedną z tych przelęknionych kobiet, które boją się własnego cienia, a na myśl, że za chwilę będą łajane przez jakiegoś mężczyznę dostają gęsiej skórki. A przecież rektor nie był byle kim.
Sir Arthur Randall — jeden z najbardziej szanowanych przedstawicieli w świecie Prudence, jako dwudziestosześciolatek zdobył dyplom mistrza historii magii i zaczął wykładać ją na Wydziale Historii na Uniwersytecie Parapsychologicznym w Londynie.
Oczywiście dla Prudence nie był to żaden wyczyn, ona zrobiła fakultet z historii magii w wieku lat dwudziestu pięciu fakultet, dodatkowo ukończyła alchemię — zdobywając tym samym podwójny dyplom i bijąc na głowę szanownego sir Randalla, który wówczas mając pięćdziesiąt lat został mianowany rektorem Uniwersytetu.
Otworzyło to drogę do kariery świeżo upieczonej mistrzyni, gdyż wakat wykładowcy historii, który dotychczas zajmował Arthur Randall, został zwolniony. Wakat ten nie pozostał długo nieobsadzony, ponieważ w niedługim czasie zajęła go ona sama — Prudenc Hale.
Współpraca Prudence i rektora od początku nie układała się najlepiej. Główną przyczyną niechęci sir Randalla nie było to, że Prudence zajęła jego stanowisko — i to będąc o rok młodszą od niego w chwili, gdy je obejmował. To mógł znieść, nikt jej nie znał, a ona sama nie szukała rozgłosu. Poza tym nie miała takich koneksji, jak on. Najbardziej rektora raziło to, że Prudence była kobietą, w dodatku jedyną, która miała czelność objąć posadę wykładowcy na uczelni, na której od lat wykładali wyłącznie mężczyźni. Tego przeboleć nie mógł.
Prudence wiedziała dobrze, że jest solą w oku rektora, ale także i reszty jakże szanownego ciała pedagogicznego, do którego ona sama miała dość ambiwalentny stosunek. Owszem odczuwała szacunek co do poniektórych kolegów, a do niedawna jej własnych profesorów, jednak większość wykładowców była dla niej zwykłymi pajacami, którzy powinni zrobić wszystkim przysługę i odejść z tego świata. Sama byłaby gotowa pomóc kilku, gdyby ją o to poproszono. Znała kilka niezawodnych specyfików, których (nad czym niezmiernie ubolewała) nie mogła podać nikomu bez jego wyraźnego życzenia.
Jeden ze swoich zabójczych eliksirów podałaby również rektorowi, który za chwilę złaja ją od stóp do głów.
Prudence, w swoim czarnym dobrze skrojonym komplecie i równie czarnym kapeluszy ozdobionym kruczym skrzydłem, wpatrywała się w drzwi do gabinetu rektora.
Wiedziała dlaczego ją wezwał, wiedziała także, że poniesie konsekwencje swoich czynów. Zastanawiała się jednak jak bardzo konsekwencje te będą uciążliwe i w jakim stopniu opóźnią jej badania.
— Z uczelni mnie nie wyrzuci, tego jestem pewna
— rozmyślała Prudence. — Jest zbyt wielkim tchórzem, by mnie wylać... no i nie jest głupi. Moje badania przynoszą niebotyczne zyski uczelni i podnoszą jej prestiż. To mnie zawdzięcza dotację na rozbudowę Katedry Magii Starożytnej, nowe pozycje w bibliotece uniwersyteckiej. Nie mówiąc już o wynikach moich eksperymentów z alchemii. Będzie musiał wymyślić jakąś inną karę za...
Drzwi otworzyły się.