S³owa
¦wiat³o przenika³o na wylot doskonale wyczyszczon± szybê, przez któr± ostatnio podgl±dasz ¶wiat. Nie zauwa¿y³e¶, ¿e wesz³am. Sta³e¶ ty³em do drzwi. Brodê podpiera³e¶ na lewej piê¶ci, praw± rêk± uciska³e¶ brzuch z tak± si³±, jakby¶ próbowa³ powstrzymaæ co¶, co ma zamiar od wewn±trz wywierciæ ci w nim dziurê.
Widz±c ciê z czo³em opartym o okno i ze zmru¿onymi oczami, zrozumia³am jak bardzo musisz byæ nieszczê¶liwy. Sprawia³e¶ wra¿enie ma³ego ch³opca, zamkniêtego w szpitalnej klatce, ³api±cego ostatnie promyki nadziei. Chwila, w której ciê zasta³am by³a twoj± prywatn± modlitw±, kierowan± nie do Boga, lecz do ¶wiata, o u¶pienie bólu, który trawi³ ciê od ¶rodka. Przygl±da³am ci siê, choæ znam ciê ca³ego na pamiêæ. Twoje usta, lekko rozchylone, zach³annie ³apa³y okruszki powietrza w przerwach miêdzy skurczami. Powieki dr¿±ce, choæ zamkniête, próbowa³y wyobraziæ sobie inny ¶wiat. ¦wiat, w którym brwi mog³yby zapomnieæ o nieustannym napiêciu i po¿egna³yby zmarszczkê niepokoju na spokojnym czole.
Zapuka³am cicho we framugê drzwi. Nie spieszy³e¶ siê z reakcj±. Odwróci³e¶ siê powoli i, widz±c mnie, cicho westchn±³e¶. Jedno krótkie: "Ach!" powiedzia³o wszystko, o czym pomy¶la³e¶. Lekko zawiedziony, ¿e kto¶ przerwa³ ci w rozmy¶laniu, ale szczê¶liwy, ¿e to przynajmniej ja, usiad³e¶ na ³ó¿ku i wys³a³e¶ mi wzrok, mówi±cy: "W porz±dku, porozmawiajmy, je¶li musimy". Ale nie musieli¶my…
Wiedzia³am, czego siê ba³e¶. Zamkniêty przed ¿yciem w oczyszczonym z rado¶ci pude³ku po pigu³kach anty-stresowych, nie potrafisz zapomnieæ o kobiecie, która ciê kocha na zabój i która przypomina ci o sobie w chwilach podobnych do tej. Jej poca³unki s± bolesne, ale mi³o¶æ ogromna i niepohamowana.
Niebo za oknem pociemnia³o niebezpiecznie, zapowiadaj±c burzê. Zacz±³ padaæ deszcz. Pod tym gradobiciem chwil obserwowa³am ciê z tak wielk± uwag±, ¿e w koñcu zauwa¿y³am w tych oczach niepokój o mnie. Usiad³am przy tobie. Niemal od razu obj±³e¶ mnie w pó³ i przyci±gn±³e¶ do siebie. Wtedy poczu³am, ¿e pier¶ twoj± d³awi niemy szloch za utracon± wolno¶ci±. ¦wiat bieg³ swoim torem, chocia¿ wyrzuci³ ciê poza bie¿niê. Ty, który zawsze chcia³e¶ wyprzedziæ go o ca³e okr±¿enie, teraz obserwujesz wy¶cig z pozycji widza na widowni, zazdroszcz±cego zawodnikom. Otrzyma³e¶ nowe gratisy od Boga w postaci flaszek z morfin± i biletów na mijaj±ce ciê ¿ycie. Widzisz, to jest cudowny podarunek i nie ka¿dy na niego zas³u¿y³.
Ramiê, na którym opiera³am swoj± g³owê, unios³o siê pod wp³ywem powziêtego g³êbokiego wdechu, jako ¶rodka do skruszenia sztyletu przeszywaj±cego jamê brzuszn±. Gdy po³o¿y³am rêkê na twoim kolanie, zauwa¿y³am, ¿e nie tylko pier¶ drga, ale ¿e dygocesz ca³y. Poczu³am, jak twoje palce wbijaj± siê w moje biodro. O czym mia³am z tob± rozmawiaæ w chwili, gdy nie by³e¶ w stanie nawet my¶leæ?
A na zewn±trz szala³a ju¿ burza. Deszcz pada³ z tak± si³±, jakby mia³ ochotê zniszczyæ doszczêtnie powierzchniê ziemi. Chmury dzielnie strzeg³y dostêpu do nieba. W±tpiê czy w tak± pogodê jakakolwiek dusza, opuszczaj±ca ¶wiat, trafi³a do raju. Kiedy¶ babcia opowiada³a mi, ¿e Bóg mówi poprzez grzmoty. Podobno okazuje w ten sposób swoje niezadowolenie. Dlaczego wiêc by³ niezadowolony? Co mu siê nie spodoba³o? Czy to, ¿e by³am wtedy z tob±? ¯e jest, w ogóle, komu przy tobie byæ?
Zorientowa³am siê, ¿e badasz dok³adnie ka¿dy wyraz mojej twarzy, jakby¶ na podstawie tylko tych analiz mia³ zdecydowaæ czy zostaæ, czy odej¶æ. Zamknê³am oczy. Nie lubiê, gdy to robisz, wiêc nie chcia³am patrzeæ, jak sprawdzasz moje reakcje na t± sytuacjê.. Wzi±³e¶ moj± d³oñ w swoj±, by po chwili ¶cisn±æ j± tak mocnom jakby¶ chcia³ pokazaæ przez co w³a¶nie przechodzisz. Patrzy³am, jak kurczysz siê w sobie, i twoje d³onie równie¿. Poczu³am ból. Nigdy jeszcze z tak± si³±, jak teraz, nie trzyma³e¶ mnie w swoich objêciach. Z jakiego¶ dziwnego powodu, spodoba³ mi siê fakt, ¿e dzielisz te chwile ze mn±. Uwolni³am siê jednak delikatnie i pomog³am ci siê po³o¿yæ.