Nie wszyscy lubią ślicznotki
Sen miałem krótki, szarpany jak dachy wrocławskich kamienic. Tak samo zeszłej nocy nie mogłem przestać myśleć o biednej pani Taz. Żywa musiała być boginią, lecz nawet siny owal twarzy przedstawiał się jakoś dumnie. Szesnaście ran kłutych… Szesnaście… Wystarczająco, by powalić słonia. Temu jednak, kto je zadawał, odległy był los mieszkańców miejskiego ZOO. Małe, nieprawdopodobnie małe czarne oczka Tomasza Klepacza, faceta, który ją znalazł, śniły mi się niczym drogowskazy na pustej drodze. Żadnych śladów. Idealnie czysta robota, a przecież więcej brudu niż gdziekolwiek pod słońcem. Ostatecznie nigdy nie wiadomo, w co może przepoczwarzyć się zwyczajny szarak. Nad umywalką zmyłem wreszcie ten koszmar z siebie i powróciłem do obowiązków, godząc się z bólem serca, że solidnych pomysłów na sprawcę: brak.
W komendzie przy Podwalu trwał dzień powszedni. Kluczyłem po jasnym korytarzu szlakiem bezpańskiego psa, aż w końcu jeden z kolegów zwrócił mi uwagę:
- Co, MDŚ, panie inspektorze?
- MDŚ, MDŚ… - odparłem z zagranym uśmiechem.
MDŚ to Męki Doświadczonego Śledczego. Zawinąłem do gabinetu i jak zwykle podlałem dracenę. Spojrzałem na blat. Tam czekała piramida druczków, głównie korespondencja, niepokwitowane wezwania, lista świeżo zaginionych, a także, gdzieś u podnóża tego co dzień rosnącego wulkanu, portret pamięciowy jakiegoś schizotypa polującego na transów w Śląskiem. Portret nieostry, pewnie rysowany z losowych wspomnień przechodniów bądź dzieci. Kędzierzawa czupryna, wąskie usta, kwadratowa twarz. To równie użyteczne, co portret pamięciowy jeża. Takie konterfekty mają niezliczoną ilość wad oraz jedną, tylko jedną zaletę – zawężają poszukiwania do jednego typu urody. Ale jak znaleźć dzięki niemu tego jednego, konkretnego jeża? Mimo wszystko – zgodnie z wytycznymi – powiesiłem go na korkowej tablicy, by przypominał mi, że są na świecie inne gęby do złapania. Poza tym zawsze lubiłem towarzystwo.
Nowy kompan chyba mnie zainspirował, bo wziąłem szkicownik, chcąc odtworzyć przebieg zabójstwa szczuplutkiej pani Taz. Leżące na brzuchu ciało znaleziono w pobliżu Zelwerowicza. Zaatakowano ją od tyłu serią wściekłych ciosów, które można zadać jedynie w amoku, a którego nie zatrzyma choćby gaszone wapno. Lewa ręka była skulona, łokieć na wysokości biodra, zaś palce nieco zakrzywione; lewe kolano uniesione do łokcia. Nie trzeba być detektywem, aby odczytać, że ucieczka nie trwała zbyt długo. Musiała już nie żyć, gdy ostatnie ciosy (trzy? osiem? dwanaście?) roztrzaskały kruche kosteczki, do szczętu miażdżąc wnętrzności. Który z nich był pierwszy? Który decydujący? I kogo mogła rozwścieczyć wysoka flecistka? Śliczna, lecz wciąż tylko flecistka.
Zaterkotał telefon.
- Sprawdziłem Klepacza, szefie. Zakład potwierdza, że był w pracy.
To był Marek Zagrajek, mój współpracownik. A zatem małe czarne oczka należało wykreślić z kręgu podejrzeń. A zatem zostałem jeszcze bardziej z niczym, niż przedtem.
- W porządku. Informuj mnie dalej. O dziesiątej zaczynam przesłuchania.
Rozłączyłem się prędko, tak że toporne orzechowe biurko rezonowało jeszcze przez moment. Mógłbym teraz dumać, jakim komplikacjom uległa sprawa, lecz musiałem iść do sali przesłuchań. Miejsce, które owiano setkami legend oraz filmowych bajeczek, nie miało w sobie nic z jednych, ani z drugich. Cztery nagie ściany, stare politurowane w brązie biurko i komputer. Ot, cały diabeł. Bardzo się zdziwiłem, kiedy po krótkim pukaniu do sali wjechał na wózku niski, filigranowy człowieczek, zasmucony brat pani Taz. Oczy błękitne, w przekrwionych białkach. Na wątłym torsie pomięty t-shirt z nadrukiem Club 58. Kilkudniowy zarost postarzał go. Było jasnym, że aby zabić siostrę w podobnie bestialski sposób, musiałby sam paść przy tym trupem.