SKRZYDŁO ANIOŁA (IV)
8.
Bywały noce, że bezgłośnie płakał, pozwalając, by szeroko otwarte oczy wypełniły się łzami. Te łzy tworzyły dla jego wzroku półprzejrzystą zasłonę, w której czasami załamywał się jakiś zabłąkany odprysk schwytanego przez prostokątne oczodoły okien światła. Drobinki załamującej się w pryzmacie jego łez jasności tworzyły na moment wielobarwny kalejdoskop i tęczową poświatą przenosiły Gabriela w krainę piękna, marzeń i zapomnienia.
Kiedy kolejna fala bólu, wywołana tężeniem mięśni, przywracała go do rzeczywistości, zastanawiał się, czemu nawet odczucie piękna musi być okupione łzami. Zamykał wtedy powoli powieki, pozwalając im opaść całkowicie, a potem zaciskał je z całej siły. Wyciśnięte w ten sposób łzy spływały na wychudzone policzki i kreśliły na jego twarzy rytualny rysunek bólu.
9.
Ból był pierwszym wyraźnym odczuciem, jakiego doznał odzyskując przytomność. Wracające jak nieustanny przypływ fale cierpienia wyginały niemal w łuk jego ciało. Bolała go głowa, którą odczuwał tak, jakby na szyi miał mającą za chwilę eksplodować bombę. Stępione dotychczas przeciwbólowym środkiem zmysły zachowywały się tak, jakby chciały teraz nadrobić stracony czas i ze zdwojoną intensywnością przekazywały wszelkie bodźce, które ześrodkowane w jednym punkcie w jego mózgu, przekazywały ciągle taki sam komunikat. Wszystko cię boli!
W polu widzenia Gabriela ukazała się nagle znajoma twarz starego lekarza. Pierwszym wrażeniem, jakie odniósł, widząc pochylającą się nad nim sylwetkę, było przekonanie, że ilość zmarszczek na twarzy starego człowieka podwoiła się. W jego zmęczonych oczach tliła się troska i cierpienie, które bezskutecznie usiłował ukryć. Położył na czole Gabriela suchą, chłodną dłoń i pochylił się nad nim jeszcze bardziej. Od tamtej pamiętnej wizyty jego twarz kojarzyła się Gabrielowi z wyrokiem śmierci. Teraz to on widział na niej piętno skazańca. Doktor przysiadł na krawędzi łóżka i cichym, spokojnym głosem zaczął mówić.
Kiedy skończył, Gabriel, z nabrzmiałą od wysiłku twarzą zerwał się z posłania, chwycił starego człowieka za poły szpitalnego kitla i w porywie bezsilnej wściekłości potrząsnął nim z całej siły… Jednak tak naprawdę w ogóle nie ruszył się z miejsca i wiedział, że już nigdy więcej nie będzie miał takiej możliwości. Jedynie jego głowa miotała się po poduszce, a usta bluzgały stekiem przekleństw na tamten samochód, na chłopca, na lekarza, na bezdusznego Boga…