Skądinąd. I zewsząd
***
Przez pierwsze trzy dni pacjenta poddawano różnorodnym zabiegom leczniczym - polewano na przemian ciepłą i zimną wodą, kręcono specjalną karuzelą do omdlenia, przystawiano pijawki tudzież stosowano wstrząsy insulinowe, a potem na koniec podano mocne inhibitory receptora 5-HT2A, żeby pacjent wrócił do względnego kontaktu ze światem. Psycholodzy robili wszystko, żeby dowiedzieć się, co naprawdę zdarzyło się pomiędzy wypisem z Poznania, a odnalezieniem go w ciężkim stanie niemal na środku drogi ekspresowej w lekko uszkodzonym bmw, ze śladami, jak po przejściu mocnego gradu. Pewnego dnia jeden z młodych asystentów psychologii, Robert, postanowił jednak coś wyciągnąć z wnętrza tego chaosu, jakim była nieskładna opowieść pacjenta. W umówionym czasie przyszedł, aby zrobić codzienny wywiad. Delikatnie nacisnął klamkę. Drzwi lekko zaskrzypiały. Kiedy ujrzał pacjenta, który siedział na krześle ze szkolnej ławki, najpierw dotarł do niego obraz zabiedzonego człowieka, ledwie kontaktującego, pogrążonego w mamrotanej pod nosem mantrze. “- O Jezu...o Jezu...ratuj ich...ratuj ich...ty wszystko...podąża za tobą morze...ptaki na mojej głowie...ptaki...słowie…” - więc domyślił, że się inhibitory ani kąpiele w specjalnym basenie niewiele jeszcze pomogły. Postanowił poczekać. Przywitał się, na co pacjent niedbale wyciągnął rękę, ale nie wiedzieć czemu lewą, potem burknął w odpowiedzi: “Czuwaj!” - i dalej powrócił do swoich różańcy. Teraz wzywał Matkę Boską, której powierzał losy dwóch zaginionych razem z nim nieopodal Opola mężczyzn. Nikt dotąd nie trafił na ich ślad. Policja wszczęła dochodzenie ze zgłoszenia Neuro-Medu, kiedy po upływie urlopu Żuławski nie stawił się do pracy, ani w żaden sposób nie skontaktował z kliniką. Biuro “Sekretcy&Spółka”, na wyłączną prośbę ordynatora, postanowiło również włączyć się do akcji, ponieważ sprawa dotyczyła, przynajmniej pośrednio, pacjenta, pierwotnie leczonego w Poznaniu, a teraz szło o podejrzenie nawet morderstwa. Tłumaczyłoby to nieskładne wyjaśnienia, zarysowania na samochodzie bmw, a także niektóre inne wątki, wysnuwane przez podopiecznego szpitala w Tworkach, jak choćby jego ewidentne poczucie winy, zwane w psychiatrii “masywnym”. Może pacjent przestraszył się przeprowadzonego zabiegu? Przecież nikt z oddziału nie uwierzył w ani jedno słowo relacji o podróży do roku 1907 i spotkaniu z lokomotywą parową, podobnie jak o ponowionej opowieści o przejechaniu blisko trzystu kilometrów w kilka minut, zanim pacjent trafił na malowniczo się wijącą ulicę Szpitalną 27, tudzież o udanym przejeździe na prawie pustym baku ostatnich stu kilometrów z miejscowości Sobótka, gdzie miał miejsce ów fatalny w skutkach nocleg. Psycholog Robert, któremu jeszcze się chciało, a już miał pewne doświadczenie z trudnymi przypadkami, znał te wszystkie relacje i tłumaczył je sobie po części wiedzą akademicką ze swojej dziedziny, a po części na swój własny sposób. Kiedy usiadł, nic nie powiedział, tylko czekał. Pacjent, pogrążony w jakimś innym czasie, zdawał się odpływać od głównego nurtu życia. Coraz bardziej oddalał się. Było to prawie odczuwalne w powietrzu. Teraz, gdy siedzieli obydwaj naprzeciw siebie, nie można było zrozumieć, na co czeka psycholog. Może miał nadzieję, że pacjent zacznie kontaktować? Może stosował jakieś swoje sztuczki? Okno, które wychodziło na zachód, mieniło się od zachodzącej czerwonej kuli. Idzie na wiatr - pomyślał Robert. Trzeba będzie pozamykać okna w mieszkaniu - uzupełnił nagle pacjent, a wtedy psycholog kompletnie zbaraniał…