Skądinąd. I zewsząd /2/
***
Szef biura detektywów pochłonięty został całkowicie przez czytanie przyniesionych mu materiałów. Nie docierały do niego żadne bodźce z zewnątrz. Telefon wył na biurku jak opętany, więc został mocnym uderzeniem pięści przywołany do porządku dziennego, czyli milczenia. Komórka szczekająca w prawej zawsze kieszeni sztruksowych spodni otrzymała cios w to samo miejsce i wyłączyła się na dobre. Laptop odpłynął gdzieś w siną dal, a szum ksero, dochodzący zza przeszklonych drzwi dochodził jak szum dalekiego wodospadu w lesie albo szum morza słyszany przez zabłąkanego turystę-włóczęgę, który wynajął ostatni wolny pokój przed nadejściem zmierzchu i teraz przytulony do poduszki ogląda filmiki z całego dnia. Rano się rozejrzy, póki co wystarczy ten boski szum w tle. Najpierw przeczytał tytułowy artykuł z “Gazety Opolskiej” datowany na 21 czerwca 1907 roku pod tytułem “Niezwykli goście w Opolu. Cud czy przebierańcy?”. Anonimowy autor, podpisany jako “a.a.” pisał, że “przedwczoraj na rogatkach miejskich idącym z kościoła ludziom ukazał się niecodzienny widok. Oto niedalego opłotków, w pobliżu przejazdu kolei żelaznych, nadjechał dziwny pojazd. Nikt ze świadków nie wie dokladnie, która była godzina, ani skąd automobil nadjechał. Miał tak, jak zwykłe automobile cztery koła, ale zamiast drewnianych szprych, co byłoby zrozumiałe, miał jakieś żelazo w środku obleczone czarnym jak smoła materiałem. Na górze zaś zamiast szoferki zwyczajnie wyglądającej był niski, spłaszczony, z pochyleniem z przodu, w którym wstawiono szybę lśniącą jak woda oświetlona przez mocne słońce. W pojeździe znajdowało się trzech ubranych po cudzoziemsku mężczyzn, z których na widok nadjeżdżającego parowozu dwóch wyskoczyło i zaczęło uciekać przez pobliskie pola w stronę wsi, a trzeci zdołał umknąć niechybnej śmierci, wskakując za koło i ruszając ostro wstecz. Zarówno automobil, któremu udało się zrobić niezbyt czytelną fotografię przez przypadkowo pracującego w plenerze fotoamatora, jak i dwójka uciekinierów zbiegło. Po raz ostatni widziano automobil zawracający z niesamowitym pyłem i kurzem w kierunku lasu, skąd wedle niektórych pytanych się zjawił, po czym ślad wszelki po nim zaginął. Niektórzy spośród mężczyzn, co bardziej krzepkich i w sile wieku ruszyło w pogoń za mężczyznami, jednak po kilkuset metrach okazali się szybsi. Trwają przesłuchania kolejnych świadków, przybywających do policji, którzy mieli widzieć opisaną dwójkę w okolicach przedmieść opolskich, jednak w większości są to kobiety, którym policja zbytniej wiary nie daje. Kto spotkał lub spotka nieznanych mężczyzn, ubranych jaby z cudzoziemska, niech uważa, mogą to być bowiem groźni, poszukiwani od dawna przebierańcy albo złoczyńcy. /a.a./
Kiedy szef doczytał do końca, przewrócił stronę gazety i doznał wstrząsu. Na stronie drugiej przedrukowano bardzo niewyraźne, czarno-białe zdjęcie samochodu Żuławskiego w momencie, gdy omal nie został rozjechany przez pędzący parowóz. Wziął lupę. Zbliżył oko do fotografii, lecz zdjęcie miało fatalną jakość i niską rozdzielczość, same ziarna. Jednak uchwycił jeden szczegół. Był to początek numeru rejestracyjnego auta, który zaczynał się na “WD 279..”. Był to taki sam numer, jaki zarejestrował szpitalny monitoring ośrodka dla biednych na umyśle na parkingu owego feralnego dnia, gdy odjechał R. z parkingu przy ulicy Szpitalnej 27 na poznańskiej Ławicy. Szef odłożył gazetę, drugiej nie miał już ochoty przeglądać. Wiedział, że musi teraz coś zrobić. Jednak czuł w sobie tylko tępy, pusty ból jak wtedy, gdy człowiek biegnie z całej mocy po peronie, a z daleka widać tylko oddalające się tylne światła jedynego w życiu pociągu, na który się po raz pierwszy spóźnił…