Siedem ogrodów - antologia miłości niechcianej
Poderwałem się wystraszony i zaskoczony tak gwałtownie, że z całej siły walnąłem głową w klapę od maski samochodu. Ból na moment zaćmił mi umysł, ale gdy odzyskałem władzę nad zmysłami, zobaczyłem nad sobą wykrzywioną wściekłością twarz Marka.
– Ty idioto, nieodpowiedzialny matole…– urągał mi dalej, teraz już ściszając głos.
W ciągu kilku sekund zostałem obdarzony taką ilością inwektyw, że zastanawiałem się, skąd on czerpie ich zasoby.
– Gdzieś ty się szlajał całą noc? Wychodząc, stwierdziłeś, że zaraz wrócisz, skąd miałem wiedzieć, czy nic ci się nie stało? Nie mogłeś zadzwonić do mnie baranie?
Przełknąłem i barana, bo wiedziałem, że ma rację.
– Wiem brat, sorry, zostawiłem w domu telefon, a wiesz, jaką ja mam pamięć do numerów – próbowałem go uspokoić. Istotnie, nie pamiętałem numeru do Marka. Rozumiałem jego zdenerwowanie, bo umowa między nami była zawsze taka: nie wracam, spóźniam się – informuję. A ja dałem ciała. Chyba po raz pierwszy. Marek zmęczył się chyba swoim wybuchem, bo patrzył na mnie zły i naburmuszony, ale jednocześnie chyba zadowolony, że sprawa się tak zakończyła. Winien mu byłem wyjaśnienie.
– Przepraszam cię stary. Pojechałem do Grażyny i jakoś tak wyszło, że musiałem zostać na noc.
– Oczywiście, musiałeś… – warknął. – Nie wytrzymasz tygodnia, żeby gdzieś nie umoczyć?
– Daj już spokój. Przeprosiłem, więcej tak nie zrobię, masz powód, żeby mi nakopać do dupy, ale już przestań – poprosiłem zmęczony. W tym momencie usłyszałem głośny, uszczypliwy śmiech Mariana.
– Andrzej, twoja księżniczka idzie.
Zobaczyłem Weronikę, spacerującą z psem po drugiej stronie uliczki. Na okrzyk Mańka, który doskonale słyszała, odwróciła się i spojrzała na nas z wyraźna niechęcią.
– Ja tego faceta kiedyś zabiję – syknąłem wściekły.
Marek nie zwrócił jednak uwagi na to, że w przyszłości będzie bratem mordercy, tylko z zaciekawieniem przyglądał się dziewczynie.
– To ona? – spytał w końcu.