Pokonać siebie - jeden z obrazów lęku
Nagle ogarnęły mnie dreszcze. Poczułem się sam. Mimo, że wokoło wielu ludzi i żyjący świat, to wszystko wydawało się czarne. Nawet biel nie dało się rozróżnić. Jedynie zarysy jakiś obiektów i postaci. W środku jak ogień wysokiego ogniska, najpierw wolno i sztywno jakby wiatr nie istniał, przeszyło mnie przerażenie. Potem ten ogień zaczął szaleć, aż pobladłem jak przed śmiercią.
Puściłem muzykę, która zawsze mnie relaksowała, nadawała blasku chwilom. Teraz stała się uciążliwa a jej dźwięki jakby pokrzywiona, pordzewiała blacha, niepoukładane prawie nie przypominające muzyki. Stały się zgrzytami, które wraz z ogniskiem w środku, opanowały mnie i moje myśli. Bezskutecznie chciałem odwieść się od ponurych uczuć. Były takie silne, że zamknęły mnie niby w klatce z ołowiu. Nie mogłem się ruszać i wpatrzony w ekran monitora, drżałem z przerażenia.
Wewnątrz narastał potężny dreszcz strachu. Pustka coraz bardzie zapełniała, bezradność i poczucie bezsilności stały się teraz mną – były sterem myśli. Uśmiech zbladł a w oczach zaczęły pojawiać się suche łzy – wyczekiwały blasku nadaremnie.
Myślałem, że jak włączę film to odwrócę uwagę. Obejrzałem kilka klatek kadru i stał się dla męczarnią. Żadne humorystyczne dialogi nie docierały. Były wrzaskiem srogim, potęgowały lęk, chciałem uciekać. Czułem się jakbym był pośród kukurydzianego pola, gdzie każdy kierunek to wysokie krzewy i nie widać ujścia. Zamknięty, chciałem krzyczeć, w środku czułem, że zaraz zacznę błagać o litość. Potrzebowałem pomocy. Ta bezradność, ta bezsilność, nie było recepty i zakuty w kajdany, zamknięty z tymi boleściami, siedziałem bez ruchu. Drżałem, przeszyty sztyletem nienawiści, szyderstwa, chrypliwych śmiechów. Jakby jakieś zjawy, dookoła krążył wiatr. Zbliżały się i oddalały. Czułem wzrok przeszywający, nie jeden, który mówił – to koniec, nadszedł czas i przygotuj się. Chciałem uciekać. Biec co sił lecz wstać nie mogłem i wryty w stare moje ulubione krzesło, walczyłem z tymi głosami. Z czasem stawały się coraz silniejsze. Zaganiały mnie w ciemność, gdzie tylko mały obrazek ognia w oddali. Zbliżał się szybko aż pot zaczął się pojawiać na mojej twarzy. Nigdy się nie pociłem.
Nagle poczułem woń, świeżych kwiatów. Nagle przed oczyma pojawiły się małe blaski niczym pioruny i wokoło nich lekki błękit. Chciał się przebić przez upartą ciemność. Lecz miał sił ale zawzięcie i uparcie walczył.
Usłyszałem zamiast wrzasków, oddech i szept. Mówił ktoś do mnie głosem znajomym. Głosem kojącym i nawoływał mnie aby zebrał siły. Coraz bardziej przerażony, nie wiedziałem co się dzieje. Ten obłęd odbierał myśli. Zacząłem trząść głową, wywijać rękoma wokoło głowy. Jak na filmie strasznym gdzie człowiek został nawiedzony.
Szept stawał się coraz bardziej wyraźny i rozróżniałem powoli słowa. Podobne były do tych, które kiedyś słyszałem. Nie wiedziałem, nie mogłem sobie przypomnieć kto je wypowiedział. Oszalałem prawie. Ten cały zgiełk był nie do obycia, nie do opanowania był lęk. Wreszcie poczułem strumienie łez. Rzadkie i jakby deszcz jaki pojawia się po oberwaniu chmury, spływały po moich policzkach, zalewały szyję a potem piersi. Serce mi dudniło lecz powoli, już nie słyszałem. Głos, szept nadal i coraz wyraźniejszy mówił do mnie, przerażał a jednocześnie dodawał otuchy. To przecież znajomy głos. Nie mogłem się wyrwać z tych wrażeń. Czułem że nie mogę walczyć. Coś panowało nade mną bardziej niż byłem w stanie to zrozumieć.
Muzyka stawała się czystsza, na chwilę uwolniła się łańcuchów i skrzywienia. Lecz to tylko moment. Zaraz znowu zgrzyty. Tylko szept mi coś chciał powiedzieć i teraz zacząłem wyczuwać co. To pragnienie, ktoś szeptał mi jak bardzo jest skrzywdzony i chce powrotu. Ktoś prosił o słowa. Jakie słowa? Jakie? O słowa przeprosin. Te słowa chciał powiedzieć, może usłyszeć. Chciał dać siłę i zabić strach. Nie umiałem otworzyć uszu. Zanikały znów powoli a ciemność stawała się jasnością.