Sen
Była bardzo mroźna listopadowa noc. Szron pokrył swoim oddechem trawniki
i drzewa, na których utrzymywały się ostatnie rude liście. Pustą, oświetloną ulicą szybko szedł wysoki mężczyzna w skórzanej kurtce i czerwonej czapce. Dłonie głęboko wsunął w kieszenie, a z jego ust wydobywały się obłoki ciepłego powietrza. Ciszę przerywały tylko dalekie odgłosy kotów, śpiewających serenady do księżyca. Mężczyzna zmrużył oczy przy nagłym lodowatym podmuchu i jeszcze bardziej przyspieszył.
Gdzieś w mieście zegar wybił północ.
Lepiej się nie spóźnić, pomyślał.
Kiedy w końcu doszedł do celu, czuł jak szron osiadł mu na brwiach i włosach wystających spod czapki. Stanął przed masywnymi drzwiami, na których wisiał napis: Bar Kojota. Mężczyzna uśmiechnął się i wszedł do środka.
Bar nie różnił się niczym od innych barów tego miasta. Parę stolików, które teraz i tak były puste. Tylko przy samym barku siedziało paru pijaczków z kuflami piwa
w dłoniach. Rozmawiali cicho między sobą. Barman – młody chłopak z ledwo widocznym zarostem na policzkach – wycierał szklanki.
Nowo przybyły usiadł z dala od gromady i uniósł rękę.
- Grzane piwo – powiedział lekko zachrypniętym głosem.
Gdzieś na półce radio wygrywało smętne piosenki lat sześćdziesiątych. Mężczyzna skrzywił się - nie lubił tego typu muzyki.
Kiedy piwo trafiło do jego rąk, poczuł jak ciepło rozgrzewa ciało i umysł. Pił napój małymi łykami zastanawiając się, czy Szef go nie wystawił. Jak na zawołanie drzwi do knajpy otworzyły się, wpuszczając lodowate powietrze. Mężczyzna odwrócił się