Restaurator
Odwracając się do niej plecami myślałem. Dziewczyno! Oceniłaś mnie po wyglądzie a akurat mnie nic tak nie boli jak ta próżna ocena. Fascynujesz się chłopakiem którego w ogóle nie znasz. Wtedy na schodach, podcięłaś mi nogę w chwili kiedy zastanawiałem się co jest dla mnie lepszą opcją. Podcięcie żył czy powieszenie. Kiedy moi rówieśnicy rozmawiali o samochodach, sporcie dziewczynach które chcieliby mieć, milczałem. W tym wieku to nienormalne, ale dla mnie ciepłe wydawały mi się myśli o śmierci. Ciszy, która jej towarzyszy i spokój jakim nas obdarowuje. Chodziłem po świecie tylko ze względu na obowiązek trwania przy rodzicach.
Bóg wyciągnął do mnie rękę w postaci jej uśmiechu. Tak, to sobie dziś tłumaczę. Wtedy byłem pusty dopóki jej nie zobaczyłem. W próżni mojego serca nagle pojawiła się muzyka, brzmiąca za każdym razem kiedy zamykam oczy. Jednak to co czułem zakopałem głęboko pod warstwą milczenia i cierpliwości. Odrzuciłem wyciągniętą rękę. Odbiła się od muru dumy którą podstawą była obrażona dusza.
Niezaprzeczalnie ta dziewczyna swoim uśmiechem odgoniła wizję śmierci krążącej po mojej głowie. Nigdy jej nie podziękowałem a powinienem. Uratowała mi wtedy życie. Ale byłbym ostatnim egoistą pozwalając zbliżyć się do siebie. Innego dnia powiedziałem jej że takie dziewczyny jak ona są za piękne aby być szczęśliwe. Odeszła obrażona, musiało ją to zaboleć zupełnie jakbym wiedział gdzie wsadzić szpilkę. Zdałem sobie wtedy sprawę że nie tylko była piękna ale również wrażliwa. Ale nie była sprytna na tyle by wyczuć me kłamstwo. To zdanie które tak ją przejęło powinno brzmieć zupełnie inaczej. Wtedy udało mi się ją oddalić. Mówiłem już, że kochali ją wszyscy. Wszyscy. Ja, jestem tego pewien - najmocniej. Znów widzę jej uśmiech.
- W poniedziałek ostatnią lekcję ma o drugiej. Przyjdzie na obiad a nie na śniadanie. - Marcin wyrwał mnie z zadumy nie odrywając oczu od noża i deski z warzywami. Obierał warzywa do zupy słuchając radia. Musiałem przez cały ten czas patrzeć tępo przez okno w róg ulicy, tam gdzie tłoczyła się masa ludzi. Miałem nadzieję zobaczyć ją jak wyłania się z tej masy i idzie w moim kierunku.
- A ty skąd o tym wiesz? - zerknąłem na Marcina podejrzliwie.
- Po prostu wiem. – na chwilę podniósł oczy znad stołu. Na pół sekundy. Zaraz po tym jak zmierzyliśmy się wzrokiem, wrócił do pracy z jeszcze większą werwą. Z kuchni zaczęło dobiegać miarowe stukanie noża o deskę. Był już lepszy ode mnie.
Poczułem się nie swojo. Chłopak wiedział więcej o mojej córce niż ja. Była żona zawsze mówiła, że jestem złym ojcem. Chyba teraz mam podstawy aby jej wierzyć.
Wróciłem do mojego ulubionego miejsca przy oknie. Sierpniowe niebo przykryła ciemna burzowa chmura. Zjawiła się błyskawicznie i zamieniła rozjaśnione ulice na szare korytarze pełne cieni i fruwających śmieci zerwanych z ziemi podmuchem ciepłego wiatru. Szybę zbombardowały pierwsze grube krople sierpniowej burzy. Uchyliłem lekko drzwi i wciągnąłem głęboko rześkie powietrze. Grzmot przerwał ciszę, po chwili szarość rozświetlił błysk.
Marcin dołączył do mnie niosąc dwa parujące naczynia. Wyciągnął w moim kierunku bulionówkę z kwaśno – słodką zupą. Zabrałem ją z wdzięcznością. Koniec sierpnia by coraz zimniejszy. Dobrze było zjeść coś rozgrzewającego.
- Jest OK.? – spytał dla zasady. Już dawno gotował równie dobrze jak ja.
Wciągnąłem zapach oleju sezamowego i bambusa. Po pierwszej łyżce w ustach zachrupały ledwie co zaparzone warzywa papryka czerwona, cebula dymka, grzyby mun. Język wyczuł miękkie kawałki kurczaka i smak bulionu spokojnie gotującego się od samego rana. Przełknąłem rozgrzewającą pikantną energię i poczułem jak po całym ciele rozchodzi się energia. Jakbym był akumulatorem podłączonym do sieci.