Restaurator 8
Wreszcie, po serii wystrzałów, przekleństw, jęków, oskarżeń i pisku wbijającego się w świadomość jak igła w poduszkę, nastąpiła cisza zmącona tylko głębokim oddechem zmęczonych ludzi. Siedzieli na planie krzyża, Kieta twarzą do wyjścia na zewnątrz, Gruby i Cygan po bokach twarzą do siebie. Dawid przykucnął, opierając się plecami o blachę drzwi garażowych, naprzeciw Kiety. Spoglądał na jego głowę, jak bezwiednie oparła się brodą na mostku, po uchu spływała mu kropla krwi z rozciętej skóry na tyle czaszki. Chwilowo był pozbawiony świadomości. Dawid również przymknął oczy, jakby oczekiwał na odzyskanie przytomności i sił swych jeńców, bo sam nie potrzebował żadnego odpoczynku. Strzelbę ułożył na kolanach jak potulnego psa i dotykał końcami jej gładkiej stali chłonąc ciepło jakim emanowała. Z korytarza dobiegł ich dźwięk dzwoniącego telefonu ale nikt nie zareagował. Cygan w ogóle się nie zainteresował, ten dźwięk do niego nie dotarł. Był w szoku po postrzale i przygnębiającej sytuacji. Napadnięty we własnej, tak zwanej bezpiecznej kryjówce.
- Masz kogoś kto się o ciebie troszczy? – Dawid zapytał kiedy telefon ucichł. – Kto to mógł dzwonić? Monika? Inna kobieta? Bo ty się chyba nikim nie przejmujesz. Mylę się? Właściwie to dziwię się, że ten dryblas cię nie zostawił i nie uciekł sam. Ciekawe czy zrobiłbyś to samo dla niego? Chyba ci trochę zazdroszczę, bo teraz masz pewność, że to twój prawdziwy przyjaciel. Masz dowód. Ja, to też widziałem. Wziął cię na ręce i chciał cię wynieść spod nieprzyjacielskiego ognia. Zdajesz sobie sprawę z tego jakim jesteś szczęściarzem? Ludzie tak często udają przyjaźń czy nawet miłość tylko po to aby coś dla siebie osiągnąć. Chociażby satysfakcję z tego, że uważa się go za dobrego człowieka. Ale kiedy przyjdzie co do czego... ze szlachetnością bywa różnie. A ten tutaj - wskazał na omdlałego Kietę - jednak oddałby za ciebie życie. Sam to widziałem i ty też. Ja, nie mam takich przyjaciół. Właściwie to nie mam żadnych przyjaciół. Nigdy nie miałem. Tak to jest kiedy jesteś odmieńcem. Chyba byłem już nienormalny zanim nasze drogi się skrzyżowały. Już w szkole podstawowej nie miałem do kogo się odezwać, wszyscy mówili jakimś innym językiem. Wszędzie czułem się obco. Owszem wyglądałem dla innych atrakcyjnie dlatego byłem tolerowany i miałem swoje miejsce w życiu społecznym, ale żeby dyskutować, mieć zdanie, wyrażać opinię, zawsze jakoś odstawałem od normy i uwierz mi to nie czyniło mnie oryginalnym tylko samotnym. Rozumiesz? Tak ciężko znaleźć przyjaciela z którym znajdziesz wspólny język a co dopiero człowieka który poświęci dla ciebie własne potrzeby, splami dla ciebie honor albo zaryzykuje własne życie. Zdajesz sobie sprawę do czego się przyczyniłem? W pewnym sensie powinieneś mi podziękować. Ty wiesz! Jesteś pewien. Masz prawdziwego przyjaciela. Ciekawe czy na niego zasłużyłeś?
- Człowieku. Skończ pieprzyć! Czego ty od nas chcesz!?
- A czego może chcieć ofiara od swego oprawcy? Zemsty oczywiście. Ale sam nie wiem jak mam się zemścić. Ty nie jesteś mną. Nie czułeś do córki tego co ja bo jej nie masz. Ty nie masz nic.
- Ale my nie widzieliśmy wczoraj twej córki! Mylisz się człowieku. Cokolwiek myślisz jesteś w błędzie.
Dawid uśmiechnął się jakby usłyszał tłumaczenie lisa o braku apetytu na kury. Dawid przypomniał sobie twarze całej trójki na aparacie Darii.
- No właśnie! Prawda. To jest to czego bym teraz potrzebował. Naga, czysta prawda. Ale poczekamy z tym aż ocknie się twój przyjaciel. Wtedy urządzimy sobie drobną sesję terapeutyczną. Zgoda? A o wilku mowa! Nasz bohater właśnie wraca do siebie.
- Kurwa! Ja pierdolę! - zabolało kiedy Kieta ruszył głową, przechylił ją do tyłu i zacisnął zęby. Otworzył oczy i rozejrzał się wokół zatrzymując na chwilę wzrok na Cyganie. Trochę trwało zanim wróciła mu świadomość i przypomniał sobie co się stało i gdzie jest. Znakiem powrotu do stanu z przed uderzenia w głowę było znów przeklnięcie, tym razem po ocenie swej sytuacji było pełne zwątpienia i rezygnacji.
- Niezbyt okrzesany nasz bohater. Podać coś? Papierowy ręcznik? Lód? Stek wołowy? Nocnik? - Dawid z troską w głosie zerknął na mokre spodnie Kiety. Na nocnik było już za późno.
- Pierdol się!
- Oczywiście. - złośliwa odpowiedź została potraktowana jak zachowanie kapryśnego dziecka. Została zignorowana. - Właśnie ominęła cię bardzo ciekawa rozmowa z twoim kompanem. O poświęceniu i przyjaźni. Wiecie, po wielu latach doszedłem do wniosku, że moim jedynym przyjacielem jest moja córka. Czekałem całe trzydzieści lat aby znaleźć z kimś wspólny język. Mało tego, pokochałem ją mimo iż uważałem jej narodziny jako jedną wielką pomyłkę. Im częściej słyszałem słowo ''tato'' tym bardziej byłem pewien, że oddałbym za nią życie w każdej chwili. Oczywiście, tak może powiedzieć każdy ojciec ale niewielu ma też okazję to udowodnić. Tak więc nigdy nie wiadomo kto kocha naprawdę.
- Kurwa mać! Czy my musimy słuchać tych bzdur?
- TAK! WYSŁUCHACIE KAŹDEGO SŁOWA JAKIE MAM WAM DO POWIEDZENIA! - wrzasnął tak głośno, że miało się wrażeni iż jego głos mógłby strącić wszystkie narzędzia wiszące na półce, może faktycznie zadrżały, gdzieś pękła szyba w oknie, sypnął się tynk ze ściany, szczur w kanalizacji uciekł przerażony jak najdalej od tego miejsca.
- Jesteście mi to winni. - Uspokoił się. Ale wstał i zaczął chodzić wokół nich jak prokurator w sądzie próbował osaczyć oskarżonego słownie i wizualnie. Oni byli skrępowani. On chodził swobodnie i cały czas czaił się za plecami Kiety bądź Cygana. Gruby gdzieś odleciał myślami. Pewnie marzył o jedzeniu albo innych prymitywnych potrzebach.
- Zostawiłem ją, bo myślałem że ściągnę na nią nieszczęście, nie będę dobrym ojcem, bo nie mogłem dogadać się z rówieśnikami a co dopiero z dzieckiem. Wydawało mi się, że lepiej wychowa ją żona beze mnie. Wydawało mi się, że kłótnie i brak normalnych kontaktów z jej matką źle wpłynie na jej rozwój emocjonalny. Nigdy się nie dowiem co by było gdyby. Ale fakty są takie, że ona stała się wyjątkowa mimo obaw jakie miałem co do jej wychowania. Poszczęściło mi się. Jestem... Byłem szczęśliwym ojcem. Wiecie jak to jest kochać kogoś absolutnie? Cygan? Co tak naprawdę czujesz do Moniki?
- Nie twój jebany interes!
- No właśnie. Nie moja sprawa. Czyjeś prywatne życie nie powinno mnie obchodzić. To znaczy, że nie mam reagować jeżeli za ścianą od kilku dni płacze dziecko? Mam się nie wtrącać i czekać aż przestanie. Mam nie zastanawiać czy płacze, bo jest chore, albo ma taki kaprys a może jest głodne? Nie moja sprawa? Monikę znam zaledwie od kilku dni a zdążyłem zauważyć, że ma złamane serce. Nie ma siły do życia, karze samą siebie za grzechy o których inni zapominają. Zastanawiałeś się dlaczego jest z kimś takim jak ty? Słyszałem jak się do niej zwracasz! Jak można tak traktować kobietę? Moim zdaniem ona jest z tobą bo myśli, że na nic lepszego zasłużyła. A ty! Ty doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Żadna normalna kobieta by z tobą nie wytrzymała. A ona jest dla ciebie dekoracją, póki jest atrakcyjna będziesz ją trzymał przy sobie. Dla prestiżu. Mimo iż nic was nie łączy.
- Zamknij się! To że na trzymasz na muszce nie znaczy, że musimy słuchać tych zmyślonych historyjek z twojej chorej łepetyny ty... psycholu. – Cygan nie okazywał już strachu, przerosła go złość.
- Facet czy ty wiesz z kim zadarłeś? Zabiłeś kilku ludzi i myślisz, że policja to jedyne zmartwienie na twojej głowie? Jak nam zrobisz krzywdę to narazisz się ludziom silniejszym niż prawo w tym kraju idioto! – Kieta dorównał złością przyjacielowi.
Obaj związani byli wściekli tak bardzo, że zdawało się iż mogą zerwać się z krzeseł. W myślach pewnie to zrobili, przewrócili Dawida i w ataku strachu wymieszanego ze złością przewróciliby go i zakatowali na śmierć. Niestety mieli nadal związane ręce. Nie było też więc widać kiedy zamarli w oszołomieniu kiedy po ich słownym apogeum złości zaatakowany Dawid wybuchnął śmiechem. Zanosił się jakby usłyszał dobry żart po raz pierwszy. Zataczał się i oparł na chwilę o ścianę, zasłonił usta dłonią aby złapać oddech, którego zaczęło mu wyraźnie brakować.
- Ha,ha... Czy wy... - zassał głęboko powietrze aby wydać z siebie tych kilka słów - czy wy naprawdę wierzycie, że mnie da się wystraszyć? Policja? Mafia? Co jeszcze? Trwoga boża? Nic mi nie zwróci tego co miałem najcenniejszego. Szczęśliwej córki. Jak mogliście mi to zabrać? Co ja wam złego zrobiłem? Dlaczego? Chcę tylko to usłyszeć? Co skłania człowieka do zrobienia czegoś takiego? Dlaczego? Dlaczego?! DLACZEGO?!
To była jedna wypowiedź a zawierała w sobie dowód szaleństwa i obłędu w jaki popadł Dawid. Zmiana nastroju z sekundy na sekundę. Śmiech, nagle błaganie i smutek w głosie a na końcu wściekłość. Rzucił się na Cygana i wbił mu brutalnie lufę strzelby w skroń. Naciskał silnie i zaczął drążyć jakby chciał się dostać do środka głowy swego zakładnika powtarzając ciągle jedno słowo: dlaczego. Raz z prośbą w głosie, później z oskarżeniem, wreszcie bez emocji.
- Niech pan tego nie robi. To nic nie zmieni.
W przestrzeni garażu rozniósł się nowy głos, doszedł od strony uchylonych lekko drzwi. Był opanowany i łagodny jakby przyszedł do tego miejsca z innego świata.
Kieta odwrócił głowę aby zbadać źródło tego głosu i dało się wyczytać z jego twarzy zaskoczenie i ulgę. Cygan posadzony tyłem do wejścia nie mógł się ruszyć. Był sztywny jak kłoda, z upartym i złośliwym wyrazem twarzy spoglądał przed siebie przenikając łysego przyjaciela pustymi oczami. Pot gęsto spływający z czoła mówił tylko że jeszcze tli się w nim chęć życia. Gruby dojrzał osobę, która przemówiła jako pierwszy ale nie zareagował. Cały czas chłonął rozmowę pomiędzy napastnikiem i uwięzionymi ale nic z tego nie rozumiał. Wokół niego działo się za dużo i za szybko się działo, pogubił się w tym wszystkim. Kiedy dojrzał za mężczyzną przystawiającym broń do skroni przyjaciela, otwierające się powoli drzwi nic już kompletnie nie rozumiał siedział i obserwował i marzył tylko o tym aby wrócić do...
- Niech pan odłoży broń - głos nie miał w sobie ani grama złości, ani odrobiny nacisku, tylko czysty i harmonijny rozsądek. - Jestem z policji. Lada moment zjawią się posiłki. Proszę. Niech pan nie pogarsza swej sytuacji. Rano już pan dość złego zrobił.
Dawid nie ruszył się z miejsca, nie opuścił broni. Kiedy usłyszał głos zza drzwi, nawet tam nie spojrzał. Nadal drążył wzrokiem głowę Cygana, jakby nie chciał się cofnąć bo był już w połowie drogi do celu.
- Jest pan pod wpływem silnych emocji. W ten sposób nie można reagować. Niech pan weźmie głęboki oddech i mnie wysłucha. Proszę.
- Kim ty jesteś, żebym miał cię słuchać.
- Komisarz Wokulski. Komenda wojewódzka Policji. Wejdę do środka. Dobrze? Wyrzucę mój rewolwer.
Od drzwi w kierunku Dawida, został pchnięty po podłodze, stary rewolwer. Zatrzymał się w połowie drogi pomiędzy drzwiami a zebranymi w kręgu ludźmi, na środku garażu. W następnej chwili zza rogu wyłonił się starzejący się mężczyzna w szarym płaszczu i spodniach. Wymięta koszula i lekko przygarbiona postawa sprawiała wrażenie słabego człowieka. A jednak pewnie stawiał kroki kiedy wszedł do środka pomieszczenia pokazując uniesione puste dłonie.
- Co pan tu robi?... Byłem rano u pańskiej córki. Widziałem ją. Przecież ona pana potrzebuje
- Czy... odzyskała przytomność? - Dawid nie opuścił wzroku i broni ze skroni swej ofiary.
- Nie. Ale może w każdej chwili. Lepiej by było gdyby pan tam teraz był.
- Mam patrzeć na nią i co? Modlić się?
- Po prostu być przy niej. Czekać aż wróci do zdrowia.
- Wróci do zdrowia i co? Co dalej z jej życiem. Będzie takie zanim oni weszli nam w drogę? Przecież ona już się po tym co jej zrobili nie podniesie. Ja się nie podniosę! A co dopiero ona! Nie! Modlitwa nic nie da. Nic się nie zmieni. A oni! Nawet ani odrobiny skruchy. Popatrz na nich boją się tylko o własny tyłek, żadnej gotowości poniesienia konsekwencji.
Wokulski poczuł, że go traci. Złość opanowała jego zagubioną duszę. Co robić? Jak go odciągnąć? Musi podejść bliżej! Ale musiałby... Nie! Nie może! To złe! Niedopuszczalne. A jednak to jedyne widoczne wyjście. Żeby się z nim zbliżyć musi go okłamać.
- Oni są nieważni. Chodzi o twoją córkę. Przecież ona żyje! To jest najważniejsze. - Przełknął ślinę i obniżył ton głosu, ciężko było mu wypowiedzieć następne słowa - Miałem syna... Oddałbym wszystko aby go znowu zobaczyć i przytulić. Jeżeli zrobisz to co zamierzasz trafisz za kratki a tam zostaniesz sam. Jeżeli odłożysz broń, obiecuję ci tę noc spędzisz przy łóżku córki.
- Tak po prostu mam ich oddać w twoje ręce?... ALE ONI JĄ ZGWAŁCILI! - wybuchnął ponownie. Psioniczna fala tsunami przetoczyła się po świadomości każdego w pomieszczeniu rozdzierając na strzępy stabilność założenia nadejścia jutra. - Zabicie tych śmieci to nie sprawiedliwość. To miłosierdzie dla świata.
Kieta rozszerzył oczy jakby miały mu wypaść z orbit. Cygan milczący od chwili kiedy przyłożono mu zimną stal do skroni, przeklął i zamiast poddać się naciskowi i posłusznie przechylać głowę na bok, zaczął naciskać na stal próbując się wyprostować. Zaczął walczyć. Gruby zaczął mrugać oczami i spoglądać każdemu po kolei w twarz licząc na to, że ktoś mu wreszcie wyjaśni o co chodzi.
Starzejący się gliniarz, utracił swój spokój. Dał się ponieść emocji i zrobił jeden krok do przodu, jakby chciał skoczyć na ojca dziewczyny i odebrać mu broń. Nie miał szans, był za daleko, był za powolny i za stary. W głowie pulsowała mu myśl: ''Gdzie się podziewa Paweł? Gdzie te cholerne posiłki?''.
- Nie, nie, nie! Człowieku posłuchaj samego siebie. Co ty wygadujesz? Wiem prawo nie jest doskonałe ale jest lepsze od tego co robisz teraz! Czy ty wiesz co się stało rano? Z twojego pragnienia zemsty zginęli niewinni ludzie. To ma być sprawiedliwe?
- Niewinni? Oni też mieli broń. Po co się wtrącali? Broniłem się. Tamtych dwóch zabiłem w obronie własnej, wolałbym tego uniknąć ale nie żałuję tego. Dwóch drani mniej na tym świecie.
- Mylisz się. Tych dwóch broniło się przed tobą. Ale mi chodziło o kogoś innego. Grzegorz Zieliński. Dwadzieścia osiem lat. Mąż Patrycji. Ojciec sześcioletniej Kasi i trzyletniego Piotra. To trzecia ofiara. Barman. Dostał kulą przeznaczoną dla ciebie. Pewnie nawet nie zauważyłeś szukając zemsty. A to ja musiałem informować młodą kobietę, że została sama z dwójką dzieci. To nie jest sprawiedliwość tylko chaos, któremu dałeś się opętać. Proszę cię! Zawróć!
Ręka trzymająca strzelbę zaczęła drżeć. Oczy straciły gniew i zaczęły skakać z miejsca w miejsce: na wyschniętą krew wsiąkającą w beton, na smutne oczy Grubego, na zdziwionego i wściekłego Kietę, na Cygana wystraszonego po raz pierwszy raz w życiu, na blade, hipnotyzujące światło buczącej neonówki nakłaniającej do zamknięcia oczu i zapadnięcia w głęboki sen.
- Powiedzcie mojej córce, że bardzo mi przykro.
Padł na kolana, kolbę strzelby oparł o podłoże mierząc w sufit, położył brodę na wylocie lufy i w pozycji jak do modlitwy jego drżące dłonie nie powędrowały w górę, do nieba, tylko w dół dotykając delikatnie opuszkami palców zimnej stali w poszukiwaniu spustu.
''Chryste! Co ja narobiłem?'' pomyślał komisarz kiedy zobaczył jak mężczyzna pada na kolana. W tej samej chwili poczuł ruch za plecami. ''Paweł! W ostatniej chwili! Może pojawienie się obcej osoby odciągnie nieszczęśnika od popełnienia kolejnej głupoty''. W tym czasie palce Dawida dotarły do celu. Położył palce na cynglu. Wziął głęboki oddech i rozejrzał się wokół. Cała trójka spoglądała na niego. Dobrze, niech widzą co zrobili bliźniemu swemu.
Wszyscy chłopcy zamknęli oczy aby oszczędzić sobie widoku eksplodującej głowy. Pustą przestrzenią pomieszczenia wstrząsnął grom. Zanim chłopcy zamknęli oczy, grom poprzedziła błyskawica. Coś rzuciło się zza pleców komisarza po rewolwer leżący na ziemi. Wokulski padł jak rażony piorunem i pozostał nieprzytomny na ziemi, kiedy obca postać jak pantera porwała broń policjanta i z przyklęku oddała jeden celny strzał do niedoszłego samobójcy pozbawiając go broni i pozycji dyktatora. Obłąkany padł na ziemię raniony w bark.