Restaurator 7
- Halo! Policja?! Chciałam zgłosić wypadek!... Nie, jest ciężko ranna osoba uwięziona w samochodzie... Przytomny... Tylko kierowca... Uderzył przy dużej prędkości w ścianę garażu... Dobrze będę czekać... - Podała adres i ze słuchawką przy uchu słuchała poleceń dyspozytorki cały czas dotykając matczyną dłonią ramienia i czoła uwięzionego we wraku kierowcy.
- Jesteś jeszcze ze mną? - Zapytała delikatnie jakby budziła syna w niedzielny poranek - Dlaczego... Się uśmiechasz. Nie boisz się śmierci? Śnisz?
- Nie. - Odparł bardzo cichutko po chwil namysłu jakby długo kalkulował odpowiedź albo po prostu jej pytania bardzo długo docierały do mózgu a jego słowa również miały problem przebić się przez ból i krew. - Po prostu się cieszę, że nic ci się nie stało. Przed chwilą bałem się, że będę mordercą a z tym ciężarem nie chciałbym umierać... a mam już dość grzechów na sumieniu... Nie chciałbym dołożyć do mojego konta takiej... miłej kobiety jak ty - mówił coraz ciszej a po ostatnim słowie odpłynął.
Kobieta wołała go i potrząsała jego ramieniem bez skutku. Ciepła pierzyna nieświadomości wspomożona brakiem poczucia winy była dla niego pokusą nie do odparcia. Stracił przytomność.
Wąż wypadł z jego ucha. Wściekły zwijał się i złorzeczył na podłodze jak rozpieszczony dzieciak pozbawiony ulubionej zabawki. Wreszcie ucichł, przewrócił się na brzuch i ze złośliwym sykiem powędrował dalej. Noc dopiero się zaczęła, było jeszcze wiele możliwości wprowadzić trochę chaosu w ten pozornie poukładany świat. Szukał w oknach zapalonego światła, gdzie ktoś mógłby się kłócić, płakać albo milczeć i modlić się do zapomnianego boga o zrzucenie nieszczęścia na kogoś obcego bądź jeszcze gorzej. Bliskiego ale znienawidzonego.
Wąż szukał ludzkich słabości, tym się odżywiał. Wystarczyło poczekać bo zawsze nadarzała się jakaś okazja, zawsze ktoś okazywał brak odporności i dawał się oszukać. Wystarczyło skryć się w ciemnym kącie i poczekać. Nawet jeżeli nic się nie wydarzyło do rana. Wąż mógł skryć się w wilgotnych ciemnościach kanalizacji i zaczekać do kolejnego wieczora. Światłość zawsze ustępowała ciemności. Takie jest odwieczne prawo. Słońce też kiedyś zgaśnie a wtedy wszyscy będą należeć do nich. Na razie będzie ich skubać po kawałku. Zacznie od tego słabego i zrozpaczonego ojca, który wywołał go z ciemności okrzykiem przeklinając Boga i wołając o pomstę.