Restaurator 6
jednak martwiłem się jego zatroskaną młodą twarzą.
- Taa.. – odparł zamyślony. Byłem pewny coś go dręczyło - Daria dzwoniła?
Wyskoczył z tym pytaniem jakby chciał je zadać znacznie wcześniej ale nie miał odwagi.
- Ja próbowałem ale nie odbiera… Przejdzie jej - teraz to ja go pocieszałem. No bo jak mogło być inaczej? - Słuchaj. Napracowałeś się dzisiaj i wczoraj wieczorem. Zrób już sobie dzisiaj resztę dnia wolne. Ja dziś zamknę knajpę.
Wahał się, stanął w oknie gdzie obserwowaliśmy ulicę. Zastanawiał się nad czymś intensywnie wreszcie rzucił ścierkę, którą nerwowo ściskał i gniótł w dłoni, pożegnał się krótkim ‘dzięki’ i tyle go widziałem. Znikł szybko i cicho.
Zostałem sam w moim pałacu. Koniec końców zawsze do tego dochodzi. Jak to mówił poeta wszyscy jesteśmy samotni. Poprawiłbym go. Wszyscy, którzy nikogo do siebie nie dopuszczają.
W zwolnionym tempie zapadał zmrok. Włączyłem radio i nastawiłem stację grającą smętną jazzową muzykę. Pasowała idealnie na moje lata i problemy i do pustej restauracji, w której nie było dźwięku trzaskania talerzy, skwierczenia z pieca, buchającej pary, przeklinających kucharzy, głośno śmiejących się klientów. Przygasiłem światła, tylko neonówki w kuchni rzucały blade światło, które odbijało się w metalowych garnkach, wypolerowanym okapie nad piecem i profesjonalnych metalowych szafkach. Chciało mi się zasnąć z głową opartą o szybę. Ona dziś już nie wróci. Próbowałem kilka razy zadzwonić bezskutecznie. Wreszcie faktycznie musiałem na chwilę zasnąć, gdzieś zniknęło mi poczucie czasu. Dziesięć minut okazało się godziną. Minuta dziesięcioma minutami. Jedna myśl ciągiem ciszy. Coś ruszyło się w kącie. Nie zauważyłem aby ktoś wchodził a jednak pojawił się klient. Ktoś cicho siedział za stolikiem w głębi, w najbardziej zacienionym miejscu. Zerwałem sie zaspany z krzesła i podszedłem do stolika.
- Przepraszam, nie zauważyłem jak pan wszedł. Bardzo dzisiaj u mnie spokojnie. Podać coś? - nie odpowiedział.
- Może zapalę więcej światła. Oszczędzam na czym się da. Wie pan nie mam za...
- Niech pan nie zapala tak jest dobrze.
Zaskoczony byłem nie tylko treścią jego wypowiedzi. Ciarki przebiegły mi po plecach. Chłód. Te słowo określało w tej chwili kilka różnych od siebie i niezależnych znaczeń. Temperaturę jaka zapadła w pomieszczeniu kiedy się pojawił, tonie jego głosu i wyraz oczu jaki zauważyłem po chwili przywyknięcia do półmroku. Kiedy zasnąłem on musiał mnie obserwować tym przenikliwym spojrzeniem cały czas bez jednego słowa.
- Ma pan zamiar coś zamówić? - strach zamieniłem w agresję.
- Nie - moja reakcja go rozweseliła - niczego nie potrzebuję. Po prostu chciałem sobie tylko trochę tu posiedzieć.
- Jeżeli nic pan nie kupuję to proszę opuścić mój lokal - odparłem już spokojnie. Senność mi przeszła i pozostawiła zdrowy rozsądek. To tylko jakiś świr. Muszę go tylko przegonić.
- Proszę pana. Ja... - dźwignął się z miejsca i podszedł do drzwi. Zobaczyłem go teraz dokładnie w świetle latarni i poznałem go. - Ja, przychodzę zawsze nieproszony i wychodzę też kiedy mam na to ochotę. Dobranoc panu.
Brązowy płaszcz i teczka. Dziadek ostrzegał mnie: nie patrz na niego, nie słuchaj go i nie rozmawiaj z nim. Stało się. Mężczyzna znikł pozostawiając po sobie strach w moim sercu.