Restaurator 5
Autor: klaudiuszlabaj
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0
otnie tym bardziej, że Daria słyszała całą rozmowę z Moniką. Spoglądała na mnie ze współczuciem, kiedy nie mogłem już wysiedzieć na krześle, spoglądałem na komórkę z niedowierzaniem, wreszcie zrywam się z krzesła i zaczynam się szybko ubierać.
- Co chcesz zrobić?
- Jak to co? Idę jej szukać, musi być niedaleko i dalej pije. Przecież nie mogę jej tak zostawić!
- Tato posłuchaj! – również jej udzielił się mój strach. - Nie pomożesz jej. Nie dasz rady. To przekracza możliwości każdego człowieka. Jesteś dla niej obcy a tylko rodzina może jej próbować pomóc ale tylko jeżeli ona chce być uratowana.
- To co mam nic nie robić? A co jeżeli ona nie ma rodziny albo rodzina ma ją gdzieś? Jest sama? Mam się odwrócić plecami i zapomnieć? - stałem już w drzwiach gotowy na wszystko co może mnie spotkać na zewnątrz.
- Proszę cię daj sobie z nią spokój. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
- Kochanie - stanąłem w otwartych drzwiach - Nigdy więcej nie chcę w życiu żałować, że mogłem coś zmienić na lepsze a nie spróbowałem. Nawet jeżeli się ośmieszę, przegram i odejdę z niczym. Muszę próbować. Rozumiesz! Muszę! Jestem jedynym który wie. To przede mną się otworzyła. Kto ma jej pomóc jeżeli nie ja?
- Wiesz ile jest takich kobiet jak ona?
- Tyle ile facetów takich jak ja. Takich co nie mają celu w życiu. Akurat ja poznałem ją. Jak mógłbym się teraz cofnąć?
- Przecież słyszałeś co ci powiedziała
- Kłamała!
- Tato…
- Muszę już wyjść - traciłem już cierpliwość, chciałem już ruszyć ponieważ czułem jak mi czas ucieka. Jakbym przegapił start w maratonie bo musiałem związać sznurówki. Byłem z samego tyłu.
- Zaczekaj – obniżyła ton głosu, zbliżyła się do mnie, wspięła się na palce, chwyciła za ramiona i pocałowała w policzek - Powodzenia.
- Dzięki - poczułem się jakby do przodu pociągnęła mnie lokomotywa i wyskoczyłem na klatkę.
Idąc chodnikiem w tłumie ludzi, byłem zawsze tym, którego inni wyprzedzają. Tamowałem ruch nie śpiesząc się nigdzie, bo nie miałem żadnego celu. Nagle ludzie których z zainteresowaniem obserwowałem, jak się śpieszą, dążą do czegoś co mnie wydawało się absurdalne, stali się dla mnie przeszkodą, ociężałym bydłem wlekącym się tam, gdzie im ktoś wskaże albo po prostu bo wiatr wieje w tamtym kierunku. Przeciskałem się do przodu ale nie rozpychałem się łokciami jak byk sprowokowany czerwoną sukienką opiętej na krągłych kształtach jakiejś seksownej kobiety. Byłem raczej pstrągiem płynącym w górę rzeki, zwinnie mijającym ciężkie głazy, walczący z sprawiającym wrażenie niepokonanego górskiego prądu, skaczący w powietrze unikając zębów i łap głodnych niedźwiedzi. Pędziłem do przodu wbrew rozumowi i własnemu bezpieczeństwu. Pstrąg miał cel. Tarło. Walczył o swój gatunek. Czy widziałem dla siebie, w górze rzeki taki sam motyw?
Pędziłem na tramwaj. Byłem pewien że muszę dostać się z powrotem do centrum. Ale który bar? Wyciągnąłem komórkę i w spisie wybrałem Marcina. Odebrał błyskawicznie jakby czekał na mój telefon.
- Dzień dobry szefie! Jak się udała noc? Pewnie była bardzo rozrywkowa? - miał dobry humor, jak zawsze. Też chciałbym znowu mieć dwadzieścia lat
- Żebyś wiedział. Ubaw po pachy. – nie cierpię kłamać, dlatego w mojej odpowiedzi dało się wyczuć coś wręcz przeciwnego niż wynikało to z treści- Co w pracy? Dajesz radę? Wszystko w porządku?
- Pewnie. - młody zorientował się od razu, że coś jest nie tak jak powinno być. Zrobił się bardzo poważny - Eee... zresztą Daria mi rano pomogła.
- Tak. Wiem. Zaraz u ciebie będzie. Słuchaj... Nie było tam przypadkiem Moniki?
- Zgubiłeś ją!? Kurcze, to ta noc pewnie źle się skończyła?
- Czy źle się skończyła? - byłem zmęczony udawaniem - Ta dziewczyna