Piernik Strike
Piętro wygląda tak: czerwonodywanny równik korytarza, na biegunie północnym, patrząc od zachodu, pokój P., wspólne lokum T. i C., łazienka z dwiema kabinami, na Antarktydzie mieszkanie D., potem apartament O. Tyle.
Od dwóch miechów piętrzyli się wspólnie po sąsiedzku i wszyscy potajemnie lubili żreć pierniki. Każdy z nich od takiego maluśkiego śmigał wzrokiem po przepisach i potem przyrządzał. Cóż za uciech powertować knigę kucharzącą, zachłysnąć się receptami z wszelkich zakątków świata, trzasnąć jajem, sypnąć mąką, namerdać na masę, upiec, schrupać i brzuch sennosyty poklepywać w takt bekotów. Każdy tak lubił i dokminiał, że inni też lubią, lecz gdyby kogoś przyłapano, oj nie, przypał jak z Lizbony do Władywostoku hulajnogą.
Czterdzieści pięć minut temu, gdy awaria odcięła net na całym bloku, na czerwony równik wyszedł P., heroldując po sąsiadach i spraszając na wspólne rżnięcie pokerowe. Och tak i owszem. D. jest w stanie przebić każdą stawkę, nawet gdyby był zbiorowy all-in, to dla samego efektu zastawi nie tylko żetony, ale jeszcze zegarek z komórką i game boyem. T. blefuje że nawet mu rzęsa nie zamotyli, choćby przeciwnik miał królewskiego pokera, to zacznie się zastanawiać czy przypadkiem nie istnieje jeszcze jakiś silniejszy układ. C. przy aktualnej fazie Księżyca to ma karetę w jednym rozdaniu na trzy, tylko trzeba zawsze sprawdzać, które jest dokładnie tym jednym na trzy i wchodzić, a nawet czekać do samego rivera mamonę ryzykując, raz miał w ręce damę i króla, na stole po kolei siódemka, król, czwórka, król, więc był już niemal pewien, że na riverze wskoczy ten czwarty król, podbił, przeciwnik wszedł, a tu pac, dwójka, czwartego króla miał rywal a do tego dwójkę, full bije trójkę króli, dziękuję dobranoc, ale to tylko jeden raz w życiu, zresztą jak już trafi karetę to wszystkie straty powracając z procentem. Natomiast O.... no właśnie, gdzie O. się podział? Pukali do niego więcej niż musieli, bo już przy czwartym puku nęcił ich wydumany odór z północnego wschodu, po szóstym puku odpuścili i spojrzeli na kibelniczą Finlandię. O. musiał tam siedzieć zdrowo ponad trzy sikundy (z czego 1 sikunda = 40 sekund) plus wędrówka w obie strony po linii lokum-klop. Gęby im się przereformowały z zaszokowanego wytrzeszczu na okrutny wyszczerz.
- Żre piernika.
- Wsuwa kremówę.
- Mlaszcze pączka.
Na mig-komendę P. skoczyli w mig do pokojów i w pół sikundy wrócili z odpowiednim asortymentem. Rondelek na podłogę, trzask jajkiem, syp mąką, namerd na masę i complete. Zakomandosowali do kibla, a tam już naturalnie donośne mlaski, chrupot zębów i kontury butów pod drzwiami kabiny. P. migowo zakomenderował, ażeby D. i T. podsadzili C., a ten chlusnął miksturą. Pisk, łoddefak, O. wybiegł poganiany gwizdami, rzucanymi rolkami toaletowymi i plaskami ręcznika po pośladkach. Skrył się w pokoju, zapierając rozgwiazdą drzwi taranowane przez chłopaków. Przedsionek kołysał się pod impetem niczym statek w trakcie sztormu, zza drzwi wypełzały macki rąk, scena jak w podrzędnym horrorze z zombiakami, rechoty i huczna zabawa.
Gdy w końcu odpuścili, O. skulił się w kącie, drgając przez pół godziny traumatyczno-analitycznie. Co to to nie, teraz i tak prąd odłączony, ale oni się dowiedzieli. Gdyby każdy z nich jutro opowiadał nowej osobie co godzinę o tym wszystkim, a tamta osoba opowiadała przez kolejne godz przez kolejne dn iny jeszcze następnej, to o szóstej wieczorem byłoby już 16384 w loży szyderców i gdyby i tylko jedna z nich się z O. naśmiewała, byłyby to ponad 44 lata szyderstw. Nie do uwierzenia, 44, to przecież synów można tyle napłodzić, nową puszczę zasadzić, nową stolicę wybudować. I przez te wszystkie wydarzenia mężowi stanu będzie ktoś szydził, brzydził i przypierniczał. Wara wam od dynastii, puszczy i stolicy, dziś trzeba będzie jeszcze was posłać do kaplicy.