Restaurator 5
Autor: klaudiuszlabaj
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0
onie pod moją pachę, policzek oparła na ramieniu, usta znalazły się dokładnie przed moim uchem, wplotła swą kobiecą, kształtną, i gładką nogę pomiędzy moje męskie, owłosione i umięśnione. Zastygliśmy w milczeniu i bezruchu. Ciemność rozświetlała tylko niebieska dioda komputera a ciszę przeganiał delikatny głos Stinga.
- Boże jaki on ma piękny głos. Przegania demony. Nieprawda? - Zabrzęczało w moim uchu aż przeszły mnie ciarki.
- Na pewno je usypia - rzuciłem kila cichych słów na sufit.
- Ale ja nie chcę zasnąć. Zawsze boję się zasypiać
- Dziwne bo ja nie cierpię się budzić, myślałem że tak mają wszyscy.
- Nie ja, mnie sny przerażają.
Znów milczenie nie wiedziałem co jej powiedzieć, więc po prostu przełożyłem ramię nad głowę a ona posłusznie dała się objąć. Pogłaskałem ją po plecach jak kota który wrócił przez okno do swego pana po długim spacerze i łaskawie dał się pogłaskać bo przecież kot robi tylko to na co ma ochotę a nie to o co go się prosi.
- Nie sądzisz, że wszyscy udają? W życiu codziennym, wychodzą z domu i uśmiechają się sztucznie na ulicy, w pracy, u przyjaciół.
- Ja w domu też udawałem – te słowa wypadły mi z ust bez zastanowienia jak oczywista prawda.
- Co udawałeś?
- Że życie sprawia mi przyjemność.
- Ale przecież życie potrafi być piękne. Nie sądzisz?
- Tak ale rzadko. Na przykład teraz – chyba uśmiechnęła się w ciemnościach.
Zapadła kolejna chwila w której anielski głos przeganiał demony wychodzące z ciemnego kąta w które pewnie wpadały liczone przez Monikę owce. Nie. Ona ich nie liczyła, ona je tam przeganiała. Niemal słyszałem jak beczą przerażone. Nie były tam same, coś między nimi się skradało. Coś powodowało że, wybiegały z cienia w popłochu i ustawiały się w równym rządku, jedna za drugą. Z góry można było ich zbiór ciał porównać do kwadratów. Dziesięć sztuk z jednego boku i dziesięć sztuk z drugiego. Jeden kwadrat, sto owiec. Sześć kwadratów. Sześćset owiec. Pół kwadratu. Pięćdziesiąt owiec. Razem sześćset pięćdziesiąt owiec. Jeden równy rząd to dziesięć sztuk. Sześćset sześćdziesiąt owiec. Z kąta człapią jeszcze następne, pobijane, utykające, z brudną pokrwawioną wełną. Liczę: jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć. Ile razem? Sześćset sześćdziesiąt sześć. Chryste! Monika coś ty mi dała do piwa!
- Dawid! - już zasypiała, jakby ostatnim tchnieniem zawołała mnie cicho wzywając pomocy, były to jej ostatnie słowa przed pożarciem przez owce - Zabiłam moje dziecko.
I odpłynęła.
Dobry Jezu! Dziewczyno, co ci ten świat uczynił!
Teraz ja nie chciałem zasnąć. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Miała bardzo niespokojny sen. Gałki oczne tańczyły jakby obserwowała przez sen pracę mrówek, zgrzytała zębami jak zepsuty młyn, co jakiś czas wzdychała jakby prześladował ją ten sam nudny już koszmar. Minęło jakieś półgodziny kiedy nagle się przebudziła, w półmroku jej gałki oczne lśniły a pustka utopiona w źrenicach wbijała mi się do samego centrum mózgu. Nie wiem kto kogo pierwszy pocałował. Byliśmy jak te dwa bezdomne wychudzone psy, które widzą się po raz pierwszy w swym pieskim życiu ale mają do siebie zaufanie widząc i czując te same szramy i blizny na swej wychudzonej skórze. Ulewa przegania je pod jakiś prowizoryczny dach ledwie co chroniący przed deszczem i chłodem. Więc tulą się do siebie tylko po to by było odrobinę cieplej. Razem uda im się przeżyć zimną i mokrą noc.
Głos Stinga brzmiał nadal ale już nie musiał przeganiać demonów. Sami je przegoniliśmy bo o nich zapomnieliśmy. Znikły za ścianą potu i westchnień. Zapomniałem o strachu kiedy poczułem ból na plecach od wbijanych paznokci. Monika utopiła krzyk wbijając zęby bardzo głęboko w moje barki. Świat, ten dobry i zły przestał na chwilę istnieć i w