fragm. Bestiariusz toskański
„-Czy to nie byłoby straszne, gdyby pewnego dnia w naszym świecie, na Ziemi, ludzie zdziczeli w środku, jak te zwierzęta tu, w Narni, a z zewnątrz wyglądaliby nadal jak zwykli ludzie, tak że nigdy by się nie wiedziało, z kim ma się do czynienia?”
C.S.Lewis
Bestiariusz , z definicji ,zbiór opisów wszystkich gatunków zwierząt, tych rzeczywistych jak i wymyślonych…
Smoki dnia dzisiejszego , niczym włoskie karykatury z filmu ” I mostri oggi” , niedźwiedzice walczące o przetrwanie, lisy, pomnikowe sfinksy trwające mimo upływu czasu, feniksy ekonomii, przedziwne twory natury i ludzkiej inteligencji, które w naszym świecie budzą podziw i przerażenie ( nie zawsze w tej kolejności). To właśnie mój Bestiariusz. Namacalny, dosłowny, nawet jeżeli nieco przerysowany to dlatego , że właśnie drasnął mnie w dosłowny sposób pazur którejś z bestii.
Wszystko jest rzeczywiście ale nie oczywiste, bo wtopione w tak piękny, wielobarwny krajobraz Toskanii. Najpierw widzi się szpalery cyprysów, równe rzędy winnic i szachownice oliwnych gajów a potem dopiero nieregularne kształty. Wtopione miedzy barwne krajobrazy a antyczną architekturę bestie pojawiają się tylko wnikliwym obserwatorom. Straszne, sympatyczne, przynoszące szczęście lub w bazyliszkowy sposób perfidne – jak w prawdziwym bestiariuszu, maja swoje środowiska działania, tereny łowne i życie codzienne. Jeśli macie odwagę poznać inną choć przecież wciąż tę sama Toskanię – zapraszam.
Brrrrr…brinata! Wszystko okryte siwizną przymrozku. Rzecz jasna tutaj, na otwartych polach nie w miasteczkach, na wzgórzach, miedzy murami. Wysokie grzywy trzcin i dywanowe sploty trawy i jeżyn nad fosami – wszystko oprószone białym szronem.
Wąski pasek „ziemi niczyjej” nad długą fosą odprowadzającą wodę ze zmeliorowanych niegdyś pól pod miasteczkiem, iskrzy się białymi wzorami . To tu jeżyły kły komary wespół z malarią nękając biedaków, których nie stać było na życie w mieście. Tymczasem jest wczesny poranek, jak na Toskanię mroźny bo -2.Na równinie tylko jakaś zagubiona „panda „ myśliwego przesuwa się miedzy mgłami po polnych drogach. Zima jakby nieśmiało zaczyna zaglądać do Toskanii. W przerwie miedzy trzcinami , których nikt nie kosi bo wchodzą w skład dumnie opisanej „Riserva faunistica”, wlewają się od wschodu strugi słońca, dopieszczają i wyciągają detale każdej trawki. Ostatnie wysrebrzenie oszronionych pól i… klapnie wszystko na ziemię. To przecież nie jest jeszcze prawdziwa zima. Do dziewiątej będzie tu jesienno - wiosennie, bez śladu zimy. Ale póki co…
Brrr … brinata! Parskają Toskańczycy i zmykają pospiesznie do swoich barów. Nic w tym dziwnego, w końcu w tym kraju cappuccino to śniadanie robotnika śpieszącego do pracy a nie kawiarniany luksus. Bary to osobny temat, podobnie jak , żelazne reguły żywieniowe. Moja całkowicie polska małżonka biorąc w pracy po obiedzie rogalika i cappuccino budzi szczere zdumienie – śniadanie po obiedzie?! Tymczasem pod butami chrzęści zapowiedź zimy. To tutaj Dino opowiadał mi jak łowi trzciną żaby i że bocian „niedobre ma mięso” a podobne do czapli białe brodzące ptaszyska to „solo tubo” i nawet na rosół się nie nadają. Wszystkożerny Toskańczyk z pogranicza, kalabryjczyk z urodzenia, jest już na emeryturze, zawadiacko podkręca wąsa, poprawia czapkę moro wylicza swoje miłosne zdobycze. Może nie teraz bo akurat jest po operacji, ale jak się podniesie… kto wie?