Restaurator 3
Zjechała na pobocze. Otworzyłem drzwi i wyskoczyłem na zewnątrz. Nie wiem skąd się wzięło we mnie tyle wściekłości. Chyba byłem zawiedziony jej zachowaniem albo tym, jak bardzo chciałem tego, co mi sama zaproponowała. Byłem zły na siebie bo spodobał mi się ten pomysł.
- Do domu wrócę pieszo… - pochyliłem się aby ją pożegnać ale zobaczyłem jak kurczowo ściska kierownicę i płacze. Po policzkach ściekały bardzo grube łzy. Była na chwilę przed wybuchem gwałtownych emocji.
- Przepraszam. Niepotrzebnie uniosłem głos. Ale zrozum. Jestem staroświecki i wiem, że to byłoby złe. To byłby szczyt egoizmu gdyby taki stary facet jak ja, wykorzystał chwilową słabość młodej dziewczyny. Jutro jak już ochłoniesz, będziesz mi dziękować. Jesteś bardzo piękna i częściowo sam bym tego chciał. Ale… - kiwnąłem przecząco głową - Nie. Nie mogę.
- A ja tylko… nie chciałam być dzisiaj sama.
Ruszyła z piskiem opon wymuszając pierwszeństwo wciskając się z pobocza w rząd samochodów na drodze. Znikającym mi z widoku czerwonym, tylnim światłom jej samochodu, towarzyszyły dźwięki klaksonów wściekłych kierowców, którym zajechała drogę. Niedomknięte drzwi samochodu, które niemal wyrwały mi rękę, odstawały przez chwilę jak płetwa rybie. Same się domknęły kiedy przyśpieszyła mijając skrzyżowanie na żółtym świetle. Kobieta za kierownicą prowadzi źle. Często dzieje się tak z winy mężczyzny.
Stałem przez chwilę patrząc w ciąg pędzących samochodów aż zniknął jej wyróżniający się kolorem i szybkością sportowy Seicento. Nie było jej, a ja pozostałem z wyrzutami sumienia i czasem jaki potrzebowałem na dojście na przystanek tramwajowy na rondzie, pod kopułą. Krótki spacer zamienił się w ból głowy przepełniony wizerunkiem płaczącej dziewczyny. Dotarłem do przystanku, ale zamiast wsiąść do nadjeżdżającego tramwaju usiadłem na ławce, naprzeciw fontanny. Szum i widok wody pozwolił mi skupić myśli. Coś ty chłopie narobił? Skrzywdziłeś ją, mimo iż sobie na to wcale nie zasłużyła.
Za późno. Stało się. Nie dość, że jestem masochistą to powinienem sobie dodać fakt o znęcaniu się nad innymi. Sadysta. Nigdy tego nie chciałem ale tak wyszło. Niestety nie jestem na bezludnej wyspie. Odpychałem od siebie ludzi jak tylko mogłem, ale po prawdzie jesteśmy ssakami stadnymi. Ciągnie nas ku sobie nawet jeśli uraz psychiczny nam w tym przeszkadza. Potrzeba fizyczna jest silniejsza od naszej świadomości, od chęci ucieczki w samotność. Obawiam się, że to nie tylko pociąg fizyczny czy popęd seksualny. A właściwie to mam nadzieję, chociaż niechętnie się do tego przyznaję bo mężczyźnie nie wypada. Jest coś nieziemskiego w uczuciu bycia z kimś blisko. Czucia czyjegoś ciepła. Dzielenia się energią płynącą z serca. Wydaje się, że każdy człowiek wytwarza daną ilość ciepła ale jeżeli zbliżyć do siebie dwóch ludzi suma ich ciepła jest większa niż ciepło jakim promieniują samotnie. Czy to jest prawdziwa miłość? Ludzie wtedy nie sumują się tylko mnożą. I nie mam w tej chwili na myśli rozmnażania. To wcale nie musi mieć kontekstu seksualnego. To coś większego, nie dającego się opisać. Możesz to tylko sam z kimś poczuć.
Jeżeli miałem rację to właśnie zawaliłem sprawę przeganiając Monikę od siebie. To mogło być coś wyjątkowego, ale ja chyba uzależniłem się już od samotności i nieszczęścia. Odczuwałem strach przed byciem szczęśliwym. Jakby życie było karą za grzechy, których już nie pamiętasz z poprzedniego wcielenia. Te słowa są bluźnierstwem dla chrześcijanina. Ale wychodzi na to samo. Cierpimy niezależnie od tego w co wierzymy. Żałosna choroba. Gdzie jest jej źródło?
W głowę i duszę wepchnięto mi katolicyzm. Chcąc nie chcąc, żyję w tym dziwnym dla mnie świecie pełnym sprzeczności. Pewien ksiądz powiedział kiedyś, że muszę się gniewać na Boga. Nawet nie wyobrażał sobie jak bardzo. Bóg zabrał mi wpierw siostrę, którą niewątpliwie kochałem. Może nie pamiętam szczegółów z dzieciństwa, które mówiłyby co innego. Była dziesięć lat starsza, więc dbała o mnie czasami wykorzystując to, że miała większe prawa. Jednak pamiętam chwilę, kiedy zasnęła pijana na podłodze po jakiejś imprezie. Położyłem się obok, jak pies i pilnowałem jej póki nie wrócili rodzice. Jedyny raz kiedy ja zadbałem o nią a nie odwrotnie.