Relatywność obojętności
- Sądzi pani, że nasze wizje muszą być zawsze fałszywe? A czy przypadkiem nie jest tak, że każdy posiada inny punkt widzenia? Jest Pani pewna, że gdybym to ja sama stanęła na ciepłym wiedeńskim bruku, to nie potrafiłabym zauważyć oryginalności tego miasta? - zapytałam dosyć naiwnie, bo całkowicie impulsywnie.
- Tak właśnie uważam, moja droga. - odparła natychmiast.
- Wiele razy doświadczyłam w swoim krótkim życiu bolesnego zawodu. Piękno okazywało się być subiektywne, a czasem nawet rażąco brzydkie. Myślę jednak, że niektóre rzeczy są pewne i stałe. Jestem pewna, że widok Wiednia by mnie nie zawiódł. - broniłam się rozpaczliwie. A może raczej broniłam swoich marzeń?
- Cóż, chyba nie dogadamy się w tej kwestii.
- A Pani nie posiada takich pewnych rzeczy lub wyobrażeń? Przecież każdy kiedyś ucieka od codzienności do skrytych gdzieś głęboko w umyśle dobrych i spokojnych wizji, które dają mu poczucie bezpieczeństwa.
- Ja nigdy nie uciekam. Żyję tu i teraz. Nie dezerteruję od życia.
- Czyżby? A czy nie opuszcza Pani szybko każdego miejsca, które Pani odwiedzi? Może boi się Pani zadomowić i przyznać się samej sobie, że jednak tym razem się Pani podoba i pragnęłaby Pani tutaj zostać, ale to byłoby porażką dla Pani ego i twardych zasad, którym Pani widocznie hołduje. - Każde słowo, które wypłynęło z moich ust, było jak ostra szpileczka, która kłuje w najdelikatniejsze miejsce duszy. Poczułam na sobie tylko zimny wzrok wydostający się spod firanek ubarwionych przesadnie tuszem rzęs.
- Zakończmy tą chorą dyskusję! Jestem zbyt zmęczona na takie idiotyczne wymiany zdań. Muszę się zdrzemnąć i Pani też to radzę. - Zgrabnie, aczkolwiek niezbyt uprzejmie ucięła rozmowę i oparła się o wezgłowie siedzenia. Przymknęła oczy, a mnie nagle olśniło. Właśnie w tej chwili zauważyłam setki zmarszczek na jej twarzy, które zdawały się być jeszcze wydatniejsze pod ciężką warstwą pudru i różu. Kąciki ust bezradnie opadały, a gęste rzęsy był najwidoczniej sztuczne, doklejone jakimś kiepskim klejem, bo już zaczynały się niesfornie odginać. Figura elegantki też pozostawiała wiele do życzenia. Nagle pojawiły się szpecące fałdki na brzuchu. Lśniące od lakieru włosy przestały wydawać mi się już takie puszyste. Nie chciałam dalej na nią patrzeć. Odwróciłam szybko głowę w stronę szyby i wlepiłam wzrok w mijane przez pociąg drzewa.
Czy piękno ma dwa oblicza? Gdzie podziała się piękna dama sprzed naszej rozmowy? Nieśmiało odwróciłam głowę, żeby zaobserwować przebieg zdarzeń. Powieki kobiety, choć zamknięte, lekko drgały. Nie spała. Udawała. Czyli trafiłam! Usłyszała ode mnie prawdę o sobie i teraz dezerteruje! A jeszcze przed chwilą odżegnywała się od tego typu rozwiązań. Mogłam teraz poczuć się górą, ale jakoś nie potrafiłam. Ciekawie przesunęłam wzrok na pana z brodą. Dalej nie podnosił głowy znad gazety, ale wydawało mi się, że jakiś ironiczny uśmieszek czai się w kącikach jego ust. Co sobie pomyślał? Czy to moja postawa go rozśmieszyła? Nagle poczułam się tak podle, jak jeszcze nigdy. Byłam po prostu śmieszna! Jak zwykle robię z igły widły i psuję zwykłą rozmowę o podróżach. Zebrało mi się na prawienie życiowych wywodów! Tyle razy już słyszałam pretensje na swój temat. "Aga, tyle razy cię prosiłam! Czy ty zawsze musisz zamienić miłą pogawędkę w trudną rozmowę na jakieś dziwne tematy? Ciągle wtrącasz te swoje, wyuczone chyba na pamięć, gadki o marzeniach, prawdzie, moralności... Czy ty nigdy nie zmądrzejesz? Czasem trzeba się powstrzymać od mówienia komuś choćby najszczerszej prawdy prosto w oczy! Często to po prostu kogoś boli!" - krzyczała na mnie zawsze siostra po wizycie jej fałszywych przyjaciół. Ona jest taką wartościową osobą, a zawraca sobie głowę takimi nieudacznikami! To oni czują, że mają wyłączne prawo do komentarzy na jej temat i do udzielania tak zwanych rad osobistych. Zawsze robi mi się niedobrze, kiedy słyszę te teksty. Wtedy właśnie ponoszą mnie nerwy i wprost zadaję im te swoje rzekomo wyuczone pytania. Wiem, że są trudne, ale nie mogę się nigdy powstrzymać, by ich nie zadać. Zazwyczaj kończy się tak, jak dzisiaj w pociągu. Ucinają i speszeni mówią, że muszą już iść. Nagle jeden przypomina sobie, że zostawił mleko na gazie, a drugi, że przed wyjściem postawił żelazko na koszuli i nie wyjął kabla z kontaktu. Wtedy zawsze moja do rany przyłóż siostrzyczka biegnie za nimi, odprowadza towarzystwo do bramy i desperacko tłumaczy, że ja nie chciałam, że tak dziwnie wyszło, że przeciez znają mnie i moje humory... To doprawdy upokarzające! Ostatnio zauważyłam, że zaczęli się spotykać pod moją nieobecność albo na neutralnym gruncie, czytaj: byle nie u nas w domu. Czyżby starszy pan podzielał ich zdanie o mojej osobie? W końcu rzadko zdarza się, że obca dziewczyna zaczyna wręcz publicznie grzebać w czyjejś psychice. Ale co ja mam na to poradzić? Ja najnormalniej w świecie tych wszystkich zakłamanych ludzi nie rozumiem. Udają przed sobą kogoś innego - kogoś, kim bardzo chcieliby być i wcale nie zamierzają tego zmienić. Mam się temu przyglądać? A może rzeczywiście powinnam przystopować? Przymknęłam powieki i tak mocno zapragnęłam ponownie uciec do moich stałych uczuć, do kolejnego spektaklu granego przeze mnie samej sobie. Powolutku udawało się. Musiałam być rzeczywiście zmęczona bardziej, niż to do tej pory odczuwałam. Powolutku odpływałam w nicość, by potem znaleźć się gdzieś, gdzie jeszcze nigdy tą wyimaginowaną drogą nie przybyłam. Wciągnęło mnie nierealne tło.