Relatywność obojętności
Jak na razie po pani w czerwonej sukience pozostało w moich myślach pozytywne wrażenie. Zawsze lubię patrzeć na pięknych ludzi. Może dlatego, że sama nie jestem doskonała i ciągle czuję się źle we własnym ciele. W każdym razie nie zazdroszczę innym aparycji, tylko lubię podziwiać ich piękne, nieskazitelne twarze. Wyobrażam sobie wtedy, że są bardzo zdolni i tak dużo mogą, a cały świat leży im u stóp. Przemknęło mi przez myśl, że za jakieś dwadzieścia lat też chciałabym wyglądać tak, jak towarzyszka mojej i pana z brodą podróży. To musi być wspaniałe uczucie, tak łowić czyjeś pełne podziwu spojrzenia. A co zostanie dla mnie z postaci pana z nosem ukrytym w gazecie? Może wspomnienie bezproblemowej obojętności, a może jednak coś więcej? A co, jeżeli to ja nie przejmuję się rzeczami ważnymi, tylko błahymi wyobrażeniami? Czy powinnam teraz zaczytywać się w kiepskie artykuły bezlitośnie donoszące o złu tego świata? Postać pana z brodą zmusza do myślenia.
Minął tylko ułamek sekundy, a przez moją głowę przeleciały tysiące różnych myśli. Wytworna dama już usiadła, a teraz zakładała nogę na nogę. Nagle ciężko westchnęła i z jej pociągniętych czerwienią ust wydostał się krótki komunikat, a właściwie bolesna skarga:
- Ach! Te pociągowe toalety są doprawdy obrzydliwe! Czy nikt w nich nigdy nie sprzątał? - ledwo skończyła mówić, a już niepostrzeżenie wyciągała z przepastnej torby małe lustereczko. Przeglądała się w nim, podnosząc lewą brew. Wreszcie przejechała po niej delikatnie opuszkiem palca. Westchnęła znowu i dokończyła swój wywód: - Przydałoby się tam jeszcze porządne wiszące lustro! Kiedy podróżowałam do Wiednia, wszystko wyglądało całkiem inaczej.
- Była Pani w Wiedniu? Niech Pani koniecznie opowie, jak tam jest! Zawsze chciałam tam pojechać, ale jakoś nigdy nie miałam takiej okazji... - podchwyciłam temat z nieskrywanym ożywieniem. To nie była taka zwyczajna gadka-szmatka. Naprawdę interesowały mnie wiedeńskie wspomnienia eleganckiej pani z naprzeciwka.
- Och, byłam tam przez calutki miesiąc. Odwiedziłam ukochaną ciotkę i to ona zatrzymała mnie w mieście na dłużej. Doprawdy, to była niesłychana męczarnia! Chciałam opuścić Wiedeń już po tygodniu, ale wszystko sprzysiężyło się przeciwko mnie! - ubolewała z miną cierpiętnicy.
- Jak to? Męczarnia? Przecież Wiedeń to takie cudowne miasto! Wyobrażam sobie, że jest z nim tak, jak z naszym Krakowem. Nigdy nie wystarcza czasu, by zwiedzić i dokładnie poznać każdy budynek czy zakątek. Stamtąd aż nie chce się wyjeżdżać! Tam jest taki niepowtarzalny klimat! - trajkotałam jak nakręcona. Przecież jakoś musiałam bronić swoich wyobrażeń o austriackim mieście, które tak pragnęłam zobaczyć i porównać z kochanym grodem Kraka. W tej próbie przekonania mojej rozmówczyni o oryginalności Wiednia było trochę porywczości, jakbym doprawdy bała się utracić własną wizję tego miejsca. Tak właśnie było. Czułam się oburzona i rozczarowana sądem pięknej damy. Tymczasem znów usłyszałam szelest odwracanej strony gazety. Staruszek widocznie nie czuł potrzeby podjęcia rozmowy z nami.
- Dobrze Pani to ujęła: "wyobrażam sobie". Nie wszystko, co wydaje się nam być idealne, właśnie takie się okazuje. Mnie bardzo szybko nudzą miasta. Dlatego tak często podróżuję. Każde, nawet najbardziej chwalone miejsce staje się dla mnie po kilku dniach najzwyklejszą pod słońcem dziurą. - "Właśnie tak się wyraziła! Dziurą! Najzwyklejszą dziurą!" - przedrzeźniałam ją w myślach.