Pytanie?
nie rozumieli, ba, pewnie nigdy nie zrozumieją. Ja pewnie do końca też. Wiem, że nigdy bym jej nie zostawiła na lodzie i nigdy bym jej nie pouczała. Boże, jakie to musi być ciężkie, kiedy decydujesz się na coś, co być może nie okaże się tym, czego oczekujesz, ale jest jedynym czego pragniesz. Tymczasem wszyscy wokół próbują ci powiedzieć, że robisz głupio, że w życiu musi być stabilizacja, porządek i takie tam bla, bla, bla. Ona, choć cierpiała, mimo wszystko stawiała na swoim i za to ją cenię, choć nie raz musiałam podtrzymywać na duchu. Jest odważna, w przeciwieństwie do mnie, ja mimo wszystko wolałam pływać przy brzegu, tak na wszelki wypadek. A jednak z całej naszej ekipy, która poznała się kopę lat temu w górach, tylko my wciąż się spotykamy, piszemy do siebie i wciąż mamy te same pragnienia. Tak, to jest przyjaźń, nie boję się użyć tego określenia, wbrew temu co się o tym mówi. Prowadzimy zupełnie inny tryb życia, inaczej myślimy, co innego lubimy zjeść i wypić. A jednak kiedy tego potrzebujemy, piszemy do siebie, dzwonimy. W jednej chwili potrafimy obalić wszelkie różnice, kiedy chcemy razem pójść potańczyć, zjeść frytki i napić się piwa, aż do upadłego. Inaczej żyjemy, a jednak doskonale się rozumiemy. To chyba nie jest nic? Zresztą, po co o tym mówię dla mnie to oczywiste. Teraz tu jest, wpadła jak burza po dwóch latach posuchy i pewnie przeleci jak huragan wraz z weekendem i znów wyparuje na niewiadomo ile. Jednak ja mam cały czas wrażenie, gdy się widujemy, że od ostatniego spotkania mijają dni, a nie miesiące, czy lata. Nasza korespondencja jest jak codzienna kawa i dlatego, tak naprawdę, nigdy nie czuję odległości, nieobecności. 5 marca 1997 Czuję się jakby mnie w ogóle nie było, tzn. właściwie chciałabym, żeby mnie nie było dzisiaj wcale. Ogarnął mnie ponury obłęd i pewna doza złośliwości. Mam jakieś nienormalne pretensje do wszystkiego. Tak, jakbym chciała swoje winy zrzucić na innych. (?) Praktycznie nie jest źle. Mogłabym jakoś wykorzystać to, co się wokół mnie dzieje, brać jak najwięcej. I nie mogę. Nie wiem czy to jest zwykła nieudolność, czy jakieś wariactwo. Przecież jestem młoda, jestem na studiach, mam przyjaciół i wspaniałą rodzinę, niektórzy nawet tego nie mają i żyją z uśmiechem, a ja jak ten insekt pod łóżkiem. Wiem, że uważam ten cały szczęśliwy chłam za iluzję. Brzydzę się hipokryzją, ale może nie jest aż tak źle. Może gdzieś jest jakieś ujście, jakiś kanał, którym można się przecisnąć nad czyste morze, plażę ze skałami, wyspę, której tu niema, ale jest tam, a tam można zrobić tutaj. Nie ułatwiam sobie postępowania. -Hej, dalej marzysz o plaży ze skałami? – siedziałyśmy w głębokich, skórzanych fotelach, które mieliśmy ustawione w głębi księgarni. Tak, żeby każdy mógł sobie posiedzieć, poczytać, nawet wypić kawę. - Taaa, marzę, haha. Wiesz już na studiach wiedziałam, że to marzycielstwo zostanie mi do końca życia, ale niektóre się spełniają, więc nie jest tak źle. – uśmiechnęłam się podnosząc kubek. – Ale chyba nie będziesz mi znowu klarować, że powinnam wziąć plecak i ruszyć przed siebie, co? – zerknęłam na nią z błyskiem w oku. - Och, daj spokój, chyba się już na „ruszałyśmy” po tym świecie! – Pat zaśmiała się głośno – nie myśl sobie, że ja też nie potrafię usiedzieć na tyłku. Włóczę się po Europie najmując się do różnych robót i nie jest to szczyt moich marzeń. Chciałabym mieć już swoje stałe miejsce, swój pokój, do którego zawsze mogłabym wrócić. O cholera! – krzyknęła zrywając się z fotela. – Co za syf. Stała z kubkiem w ręku wpatrując się wściekle w swoje jasne spodnie bogato przyozdobione deseniem z kawy. - Cóż, na nas chyba już pora. – spojrzałam na nią wymownie i powoli podałam chusteczkę – i tak na wieczór pewnie założysz coś ekstra. Jej wzrok wyraźnie wyszeptał: „Spadaj”. Tak, zdecydowanie będzie ekstra. Deszcz, ulewa. Woda spływa po szybach, ludzie uciekają w pośpiechu szukając schro